Już na samym początku dokumentu, opublikowanego przez Biały Dom, a podpisanego przez prezydenta Donalda Trumpa, obecna administracja w Waszyngtonie jasno wykłada,że w jej przekonaniu, dotychczasowa polityka (również I kadencji DT) zagraniczna i bezpieczeństwa USA była niekompatybilna z rzeczywistością, taką, jaką widzi to obecny rząd amerykański. Strategia, która, zgadzając się z innymi komentatorami, jest bardziej formą eseju, stanowi swoisty manifest nowego establishmentu amerykańskiego, tworzonego przez D. Trumpa i frakcję MAGA. Zanim przejdę do szczegółowego omówienia konkretnych punktów SBN USA, chciałbym zawrzeć na wstępie nieco ogólnej refleksji, zarówno z poziomu makro, jak i mikro. Z poziomu makro, nie ma dla mnie żadnej wątpliwości, że Stany Zjednoczone ery D. Trumpa mają poczucie bycia wykorzystywanym przez ład światowy stworzony przez samych Amerykanów po zakończeniu „zimnej wojny”, a nawet wcześniej, po zakończeniu II wojny światowej, gdy USA były najpotężniejszym państwem na świecie i to na ich barkach spoczywał obowiązek bycia strażnikiem systemu przynoszącego tak potężne benefity Ameryce, w wymiarze zarówno miękkim (softpower), jak i twardym (hardpower).
Natomiast na poziomie mikro, Stany Zjednoczone czasów Ronalda Reagana, George’a H.W. Busha czy nawet Billa Clintona utożsamianez synonimem zwycięstwa, prosperity, spełniania marzeń, kraju szans dla wszystkich, w optyce „nowej prawicy” (frakcji wokół D. Trumpa) stały się państwem radykalnie spolaryzowanym, nieatrakcyjnym dla klasy średniej, targanym przez problemy społeczne, a także brak wystarczającej obecności państwa w gospodarce. Autorzy Strategii na czele z podsekretarzem Departamentu Wojny, ElbridgemColbym, stawiają diagnozę o konieczności reformy systemowego podejścia Stanów Zjednoczonych do zagadnień polityki międzynarodowej, widząc największe wyzwania w obrębie najbliższego sąsiedztwa i szerzej, całej półkuli zachodniej. Administracja MAGA słusznie diagnozuje konieczność uporania się z problemami wewnętrznymi w pierwszej kolejności, nim USA powrócą na wielką scenę, gdyż to właśnie problemy wewnętrzne każdego mocarstwa decydują o jego sile i słabości na zewnątrz. Natomiast, czy leczenie zaaplikowane przez „nową prawicę” okaże się skuteczne, to już temat na zupełnie inny artykuł. Nie chce tutaj poruszać tego zagadnienia. Konkludując ten przydługi wstęp, nieskromnie przyznam, że wszystko co zostało zawarte w opublikowanym dokumencie jest tym, czego spodziewałem się, że nastąpi w chwili ponownego zaprzysiężenia D. Trumpa na prezydenta.
Znamienne zdanie o doktrynie Monroe, również na samym początku Strategii, zmodyfikowanej na potrzeby samego Trumpa, jasno daje do zrozumienia, że przynajmniej dla tej administracji w najbliższych latach punktem odniesienia będzie w pierwszej kolejności Hemisfera, częściowo Pacyfiki w zdecydowanie mniejszym stopniu Europa i Bliski Wschód. Przynajmniej na papierze. Przywoływane niejednokrotnie przez D. Trumpa przykłady prezydentów McKinleya i Reagana sugerują, że 47 prezydent USA niejako dąży do stworzenia hybrydy złożonej ze skrajnie liberalnych postulatów gospodarczych R. Reagana w wymiarze wewnętrznym, z naciskiem na obniżki podatków (głównie dla firm) i radykalną deregulacją oraz odwołanie do protekcjonizmu handlowego, czy wojen celnych obecnych pod koniec XIX w., gdy urząd sprawował właśnie prezydent William McKinley. Czy takie połączenie ma rację bytu? Wydawałoby się, że tak, gdyż Trump próbował tej strategii już podczas swojej pierwszej kadencji. Co prawda nie w aż tak drastyczny sposób, ale jednak wojny handlowe były na porządku dziennym, aczkolwiek ich skutki gospodarcze nie były tak odczuwalne jak obecnie ze względu na dobrą koniunkturę globalną lat 2017-2019.
Czego chcą Stany Zjednoczone?
Tak brzmi spolszczony tytuł kolejnego punktu w SBN USA 2025. Autorzy Strategii opisują to, jak bardzo ważne jest przetrwanie Stanów Zjednoczonych, bezpieczeństwo, dobrobyt, silna gospodarka. Ogólnie rzecz biorąc klasyczne ogólniki i lanie wody, w czym nie ma nic złego, każdy tego typu dokument państwowy zawiera podobne ozdobniki. To, co przebija się z tegoż fragmentu to to, o czym słyszmy w przestrzeni publicznej od miesięcy, jeśli nie od lat. Kwestia reindustrializacji, powrotu przemysłu i miejsc pracy z zagranicy do kraju, to temat, który jest obecny na agendzie politycznej USA de facto od pierwszej kadencji D. Trumpa,ale który był kontynuowany również przez prezydenta Joe Bidena. Pomimo fundamentalnych różnic i metod stosowanych przez obu polityków, ścisły kierunek został utrzymany. J. Biden kontynuował politykę reindustrializacji, czego przykładem jest choćby ustawaChips Act, która przeznaczała gigantyczne środki na krajową produkcję półprzewodników, rozwój AI i inne wysokie technologie.
Innym ciekawym i materializującym się zagadnieniem w Strategii amerykańskiej jest podkreślenie, że USA chcą znacząco zwiększyć atrakcyjność swojego sektora energetycznego poprzez eksport węglowodorów, co już w zasadzie się dzieje od 2022 roku, czyli od inwazji Rosji na Ukrainę, kiedy UE zaczęła w tym obszarze zacieśniać relacje z Ameryką prezydenta Bidena. Negocjowana cały czas umowa, pomiędzy Departamentem Energii i DepartamentemHandlu a Komisją Europejską, na dostawy gigantycznych ilości gazu LNG do Europy jest tego tylko kolejnym przykładem. To samo dotyczy wieloletniego kontraktu na dostawy gazu do Turcji oraz planów zalania energią amerykańską większości państw EŚW, w tym Polski.
Projektem, który również leży na deskach oficjeli amerykańskich jest tzw. Złota Kopuła, która miałaby stanowić formę odstraszania wszelkich wrogów Stanów Zjednoczonych, ale również sojuszników amerykańskich. Jednak biorąc pod uwagę skomplikowanie owej materii, a także czas, który będzie konieczny na przeprowadzenie takiego programu, należy do GoldenDome podchodzi z dużym dystansem.
Czego USA oczekują od świata?
Powoli przechodzimy do konkretów Strategii. W krótkim, zaledwie jedno stronnicowym fragmencie, USA w zasadzie wykładają szeroki obraz ich wizji stosunków międzynarodowych, o czym po części wspominałem już wyżej. Po raz kolejny autorzy jako priorytet uznają utrzymanie porządku w obrębie półkuli zachodniej, co należy czytać jako przede wszystkim przestroga dla państw Ameryki Łacińskiej, gdyż to właśnie stamtąd do Stanów Zjednoczonych trafia największy potok nielegalnej migracji, narkotyków i grup przestępczych.
„Chcemy, aby rządy krajów półkuli zachodniej współpracowały z namiw walce z narkoterrorystami, kartelami i innymi międzynarodowymi organizacjami przestępczymi; chcemy, aby półkula zachodnia pozostała wolna od wrogich zagranicznych inwazji lub przejęcia kluczowych aktywów oraz aby wspierała krytyczne łańcuchy dostaw; chcemy również zapewnić sobie stały dostęp do kluczowych lokalizacji strategicznych”. Zakreślony fragment jest tutaj niemniej istotny, co pierwsze zdanie. Orientacja na Hemisferę nie oznacza bowiem, że USA odrzucają rywalizację globalną. „Chcemy, aby półkula zachodnia pozostała wolna od wrogich zagranicznych inwazji lub przejęcia kluczowych aktywów”, nie zostało to wyrażone wprost, ale oczywistym jest, że słowa ta są skierowane do Chińskiej Republiki Ludowej, od lat rozpychającej się w Ameryce Południowej, w takich krajach jak będąca języczkiem u wagi Wenezuela, ale również Nikaragua, Kolumbia, Kuba czy Meksyk. W ostatnim przypadku mowa bardziej o kwestii dotyczącej wspierania meksykańskich karteli narkotykowych, które są swoistym pośrednikiem Chin, które zalewają fentanylem Stany Zjednoczone pustosząc całe społeczności lokalne. USA dają tym samym do zrozumienia, że o ile na samym Pacyfiku (więcej w dalszej części) raczej nie przewidują konwencjonalnej eskalacji, tak w Ameryce Łacińskiej, czego przykładem jest właśnie Wenezuela, będą gotowe do wykorzystania swojego potencjału, nie tylko w ramach operacji nacisku, ale również potencjalnych konfliktów kinetycznych, jeśli niemożliwe okaże się dyplomatyczne osiąganie celów. Z amerykańskiego punktu widzenia należy ocenić tę perspektywę, jako jak najbardziej racjonalną.
Naturalnie dla samych Stanów Zjednoczonych taka polityka będzie wiązać się z narastaniem nastrojów antyamerykańskich na zachodniej półkuli, jednak biorąc pod uwagę, że zawsze wrogie resentymenty wobec USA były tam obecne, jest to poświęcenie, na które Waszyngton jest gotów. Należy spodziewać się, w mojej opinii, że po ostatecznym rozwiązaniu kwestii Wenezueli, USA zwrócą się przeciwko takim państwom jak wspomniana Nikaragua, Kolumbia, Meksyk czy Kuba. Jednak uważam, że Biały Dom musi zdać sobie sprawę, że jeśli chce dokonać rozprawy z chińskimi wpływami w Ameryce łacińskiej, musi to zrobić maksymalnie szybko, najlepiej najpóźniej do końca 2026 roku. Zbyt długie trzymanie w napięciu również własnego społeczeństwa, będzie osłabiało mandat Białego Domu do podejmowania daleko idących działań, które mogą przy tym obfitować w straty materialne i ludzkie, na co amerykańscy obywatele są szczególnie wrażliwi. Administracja D. Trumpa musi mieć to cały czas z tyłu głowy, bo tylko zwycięstwo w kolejnych wyborach może zapewnić kontynowanie owej strategii.
Równocześnie, Stany Zjednoczone zdają się sygnalizować, że nie widzą przeszkód w gospodarczym partnerstwie w obrębie Indo-Pacyfiku, również przy udziale ChRL. „Chcemy powstrzymać i odwrócić trwające szkody, jakie zagraniczne podmioty wyrządzają amerykańskiej gospodarce, jednocześnie utrzymując wolność i otwartość regionu Indo-Pacyfiku, zachowując swobodę żeglugi na wszystkich kluczowych szlakach morskich oraz utrzymując bezpieczne i niezawodne łańcuchy dostaw oraz dostęp do kluczowych materiałów”. Wydaje się zatem, że Stany Zjednoczone wyciągnęły lekcje ze zwarcia handlowego z Chinami z pierwszej połowy roku, zdając sobie sprawę, że otwarta konfrontacja gospodarcza, o ile oczywiście uderza w Państwo Środka, osłabia również USA. Szczerze powiedziawszy, jest to jedno z największych dla mnie zaskoczeń tej Strategii. Spodziewałem się raczej utrzymanie twardego kursu gospodarczego wobec Chin, takich jastrzębi jak Howard Lutnick czy Stephen Miran. Wygląda jednak na to, że to frakcjagołębia (Departament Skarbu/Scott Bessent) dopięła swego i raczej Stany Zjednoczone będą dążyły do unormowania relacji handlowych z Chinami, zamiast budowania stosunków bilateralnych na ciągłym napięciu w tej domenie.
W tym miejscu dochodzimy do fragmentu, który zaczyna wpisywać się w tytuł mojego artykułu. Mianowicie kwestie ideologiczne, które wysuwają się na pierwszy plan z chwilą, gdy w dokumencie przywoływana jest Europa. „Chcemy wspierać naszych sojuszników w zachowaniu wolności i bezpieczeństwa Europy, przywracając jednocześnie europejską pewność siebie i zachodnią tożsamość”. To zdanie z dużym prawdopodobieństwem mógł wpisać do SBN USA sam wiceprezydent JD Vance, który praktycznie od samego początku potępia obecne kierownictwo państw europejskich, na czele z Unią Europejską. Vance, już na początku roku podczas Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, jasno dał do zrozumienia, że w jego ocenie wspólnota europejska stacza się po równi pochyłej, a przyczyny tego widzi przede wszystkim w światopoglądowych uwarunkowaniach Europejczyków. Oczywiście, nie można odmówić racji frakcji MAGA, że UE lata temu popełniła znaczące błędy w kwestiach nielegalnej migracji, co faktycznie ma wpływ na obecne rozwarstwienie społeczne i narastanie nastrojów radykalnych i ekstremistycznych. Vance zarzucał niejednokrotnie krajom europejskim, szczególnie Wielkiej Brytanii, a później Rumunii, że łamią prawa człowieka oraz wolności osobiste poprzez rzekomą cenzurę, a także inwigilację przeciwników politycznych.
Problem jest taki, że pod wolnościowymi, w teorii demokratyzującymi hasłami „nowej prawicy” amerykańskiej, kryje się dokładnie to, z czym rzekomo walczą. Ograniczanie dostępu mediom nieprzychylnym administracji, promocja treści sprzyjających administracji w social mediach, a także pełzające budowanie kultu jednostki, w tym przypadku D. Trumpa, pokazuje, że w przekonaniu MAGA, ma ona do wypełnienia jakąś dziejową misję oczyszczenia świata zachodniego z „zepsucia” powracając do konserwatywnych korzeni. Problem w tym, że jest to wyłącznie fasada i iluzja, którą MAGA zatruwa umysły swoich zwolenników, zarówno w samych Stanach jak i na kontynencie europejskim. Robi to jednocześnie przy oparciu równie skrajnych ugrupowań politycznych, jak Reform Britain Nigela Farage’a czy radykalnie antypolskiej AfD w Niemczech. To pokazuje też, jak duży wpływ na treść tego dokumentu miała frakcja ideologów pod przewodnictwem wiceprezydenta Vance’a. Zachodzi zatem pytanie, na ile Strategia USA względem Europy oparta jest na realnych kalkulacjach, a w jakim stopniu na dogmatycznym podejściu najbardziej prawicowych frakcji w administracji waszyngtońskiej.
Ciąg dalszy nastąpi…

