Jedna z ofiar pagera, który eksplodował w kieszeni użytkownika – źródło: telegram

Śmierć z kieszeni. Atak na pagery Hezbollahu.

Globalne Południe
Udostępnij artykuł

Wtorek 17 września 2024 zapamiętany zostanie jako jeden z najoryginalniejszych ataków w najnowszej historii konfliktów. W przeciągu blisko godziny tysiące pagerów używanych przez członków libańskiego Hezbollahu eksplodowały w kilku miejscach w kraju, głównie w Bejrucie. Tysiące rannych (w tym setki ciężko), co najmniej kilkunastu zginęło. Co dokładnie się wydarzyło i kto za tym stoi? 

Eksplodujące pagery

Do pierwszych detonacji w Bejrucie doszło około godziny 16.00 czasu lokalnego. Stosunkowo szybko pojawiły się informacje, że nie ma mowy o przypadku, bowiem wszystkie wybuchające pagery miały należeć do członków organizacji terrorystycznej Hezbollah, prowadzącej od 8.10 codzienny ostrzał północnego Izraela. Nagrania i zdjęcia zakrwawionych mężczyzn, których kieszenie rozbłyskały eksplozjami w czasie codziennych czynności zalały social media. Filmik ze szpitala pokazywał mężczyzn z urwanymi kończynami, ciężkimi obrażeniami oraz lekkimi zadrapaniami. Libańskie Ministerstwo Zdrowia (LMZ) zaapelowało do obywateli o pozbycie się swoich pagerów, udrożnienie dróg dojazdowych do szpitali i dotacje krwi dla ofiar.

Sprzeczne informacje dotyczyły przede wszystkim ilości ofiar i sposobu w jaki dochodziło do wybuchów. Gdy w środę opadł “kurz” LMZ podało, że liczba ofiar śmiertelnych wynosi 12 (w tym dwoje dzieci), ponad 2800 rannych w tym 300 ciężko, podkreślając, że wielu poszkodowanych to postronne osoby. Wtorek wieczorem wiadome było, że eksplodujące urządzenia to Gold Apollo AR-924. Firma Apollo, mimo że zarejestrowana i operująca w Tajwanie, oznajmiła, że ten konkretny model stworzyła węgierska firma BAC Consulting posiadająca licencję na jego produkcję.

Medialne dochodzenie Al-Monitor odkryło, że izraelska agencja Mosad przechwyciła partię pagerów z Węgier, umieściła w nich niewielki ładunek wybuchowy i pozwoliła na dystrybucję pośród członków organizacji. Użycie tej oryginalnej broni miało być zainicjowane w czasie eskalacji konfliktu z Izraelem. Spowodowałoby chaos w szeregach grupy, ale zostało przyspieszone przez podejrzenie wykrycia zagrożenia przez niektórych terrorystów. Niektórzy komentatorzy podejrzewali nawet, że eksplozje te miały być właśnie wstępem do inwazji na południową część kraju.

Double tap krótkofalówką

Gehenna nie skończyła się jednak we wtorek. W środę, gdy cały świat otrząsał się bądź to z przerażenia, bądź to ze zdziwienia, doszło do drugiej fali eksplozji, mniej licznych ale większych i bardziej zabójczych. Tym razem zdetonowane zostały ładunki wybuchowe umieszczone w krótkofalówkach, również używanych przez Hezbollah a rzekomo wyprodukowanych przez japońską firmę ICOM, która teraz bada sprawę. Szczególną uwagę przyciągnęły wybuchy, które miały miejsce przy okazji pogrzebu ofiar wtorkowego ataku. Zwłaszcza, że o ile we wtorek sprawcy mogliby mówić o niezamierzonym porażeniu postronnych osób (co i tak jest naiwną wymówką), to inicjowanie eksplozji na tłumnym pogrzebie już trudno usprawiedliwiać.

Przypomina to najgorszy wymiar niesławnej i zdaniem ekspertów zbrodniczej taktyki “double tap”. Polega ona na podwójnym ataku na to samo miejsce – pierwszy atak np. rakietowy ma przyciągnąć uwagę służb ratowniczych czy tłumu gapiów, a drugi spaść na przybyłe osoby. Metoda ta jest stosowana zarówno przez organizacje terrorystyczne, jak i regularne armie, i wychodzi na to, że w jakimś sensie została zastosowana w tym przypadku. Świadczyć może o tym wspomniana nieprzypadkowa lokalizacja eksplozja oraz słowa cytowanych przez Axios źródeł mających wiedzę o operacji: “celem Izraela w drugiej fali ataków było zwiększenie paranoi i strachu w szeregach Hezbollahu”.

Zgodnie z komunikatem LMZ liczba ofiar środowej fali wyniosła 25 osób i około 450 rannych, którzy dodatkowo obciążyli i tak osiągającą maksimum możliwości infrastrukturę medyczną Libanu. Warto podkreślić, że natychmiastowej pomocy  w postaci wypakowanego pomocą lekarską samolotu C-130 udzieliła Jordania. Agencja informacyjna tego kraju napisała:

Krok ten odzwierciedla głębokość braterskich relacji i więzi, które łączą oba bratnie kraje i ucieleśnia chęć Jordańskiego Królestwa Haszymidzkiego do zapewnienia wsparcia braciom w Libanie”.

Liczba łączna ofiar dwóch dni wybuchających urządzeń do komunikacji wynosi zatem co najmniej 37 zabitych (w tym dwoje dzieci i personel ratunkowy) oraz ponad 3000 rannych. 

Wstęp do inwazji?

Zamachy “pagerowe” miały miejsce w kontekście rosnących napięć pomiędzy Hezbollahem i Izraelem. Państwo żydowskie w poniedziałkową noc podjęło decyzję, że powrót uciekinierów z północy kraju do domów jest od teraz priorytetem obecnie trwającej wojny. Jasnym jest, że to niemożliwe bez eliminacji zagrożenia jakie stwarza pro-irańska organizacja od 347 dni bombardująca. Temat jak i kiedy tego dokonać rozgrzewka izraelską prasę, społeczeństwo i polityków.

Zgodnie z czerwcowym sondażem 62% izraelskiego społeczeństwa popierało inwazję na południowy Liban celem zniszczenia Hezbollahu, różniąc się jedynie tym, czy atak powinien nastąpić po czy w trakcie walk w Strefie Gazy. W dzień ataku “pagerowego” MON Izraela, Yoav Gallant podczas wizyty w bazie wojskowej w Ramat David zapowiedział tajemniczo:

Otwieramy nową fazę wojny – wymaga to od nas odwagi, determinacji i wytrwałości.

Trudno nie zgodzić się z tezą, że obecna sytuacja wydaje się bardzo korzystna dla ewentualnej operacji lądowej obejmującej kontrolowane przez Hezbollah terytoria. Duża część społeczeństwa libańskiego nie jest nastawiona pozytywnie do tej szyickiej organizacji, zwłaszcza odkąd sprowadza ona izraelską agresję na wszystkich Libańczyków (czego zresztą postronne ofiary wybuchowych pagerów są najlepszym przykładem). Ponadto izraelskie wojsko udowodniło, że jest w stanie zadać bolesne ciosy organizacji (od zabójstw topowych działaczy po imponujący atak wyprzedzający z 25.08) oraz zinfiltrować ją na tyle, by podłożyć kilka tysięcy zaminowanych pagerów i innych urządzeń (sic!).

Sam Hezbollah w swoich oświadczeniach oraz wystąpieniach lidera, Hassana Nasrallaha, zachowuje spokój i siłę. Przynajmniej na pozór. We wtorek, kiedy ustały eksplozje, wydano komunikat:

w pełni obarczamy odpowiedzialnością wroga izraelskiego za tę zbrodniczą agresję, która dotknęła również cywilów i doprowadziła do śmierci oraz zranienia wielu ludzi. Nasi męczennicy i ranni są symbolem naszej walki i poświęceń na drodze do Jerozolimy (…) zdradziecki i zbrodniczy wróg z pewnością otrzyma swoją sprawiedliwą odpłatę za tę grzeszną agresję

Należy jednak pamiętać, że na odpłatę Hezbollahu Izrael już oczekuje, podobnie zresztą ma się sprawa z zapowiedzianą irańską odpowiedzią na zabójstwo Ismaila Haniyeha w Teheranie w lipcu tego roku. Zdaje się, że Izrael po 11 miesiącach ciężkich walk w Strefie Gazy i zmagań rakietowych na północnym froncie “wraca do gry”. Rzeczą niezwykle ważną jest, że odbudowuje swoją zdolność do odstraszania, która poddawana była zwątpieniu wobec ciągłych ataków z kilku stron świat. A pamiętać należy, że nie przyznał się ani do zabójstwa Haniyeha, ani do opisywanego ataku.

Postronne ofiary w polityce

Na nieszczęście dla Izraela akcja ta może mieć też drugi wymiar. Mimo niewątpliwego geniuszu i brawury w wykonaniu akcji, należy zadać też pewne pytania. Jednym z nich jest: czy Izrael w ogóle szanuje swoich sojuszników? Sekretarz Stanu USA, Antony Blinken (zresztą wówczas świeżo po spotkaniach w Egipcie w ramach 10 podróży dyplomatycznej na Bliski Wschód po 7.10) powiedział, że “USA nie wiedziały o tych incydentach, ani nie były w nie zaangażowane” oraz, że “bardzo jasno podkreślamy znaczenie tego, aby wszystkie strony unikały jakichkolwiek kroków, które mogłyby jeszcze bardziej zaostrzyć konflikt”. Wspomnieć można, że miesiąc temu Ukraina również nie poinformowała swojego amerykańskiego sojusznika o planach rajdu na Kursk.

Pomimo ciągłego przypominania przez Waszyngton, że nie zarządza polityką i decyzjami wojennymi swoich sojuszników, to stawia to Amerykanów w dość kłopotliwej sytuacji. Jako główni partnerzy i podstawowi gwaranci bezpieczeństwa tak dla Tel Awiwu, jak i Kijowa, zdaje się, że powinni być co najmniej informowani o tak istotnych sprawach. Podobnie w kłopotach znalazły się firmy japońska i tajwańska, które mimo wskazywania na innych jako winnych (pośredników czy wykonawców z Węgier i Bułgarii) mogą stać się mniej atrakcyjne rynkowo.

W dodatku we wtorkowym ataku ranny został irański ambasador w Libanie, Mojtaba Amani. Mimo, że mówimy o lekkich obrażeniach (chociaż pojawiały się doniesienia o utracie wzroku czy ciężkich urazach kończyn, nieprawdziwe jak się okazuje) to jest to już drugi atak Izraela na irańskiego dyplomatę. Kiedy 1 kwietnia Izrael zbombardował konsulat Iranu w Damaszku, stolicy Syrii, Islamska Republika odpowiedziała ostrzałem ponad 300 rakiet i dronów.

Najwyraźniej jednak Izrael jest zdeterminowany by wyjść z trwającej fazy arabsko-żydowskiego konfliktu w jak najlepszej kondycji. Ktoś mógłby mnie poprawić, że to bardziej Netanjahu jest zdeterminowany, by osiągać swoje cele polityczne, ale nie widzę powodu. W każdym razie, jeśli z taką skutecznością i determinacją Tel Awiw podejdzie do wypełnienia nowego priorytetowego celu wojny, to Hezbollah ma spore powody do obaw.


Udostępnij artykuł
Tagged

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *