Ma na imię Sergiej, lat 35. Zamieszkiwał w niedużej miejscowości gdzieś w centralnej Rosji. Po szkole odbył zasadniczą służbę wojskową w „motostriełkach”, specjalność – celowniczy kaemu. Wojsko traktował jako pewną niedogodność, którą trzeba odsłużyć i tyle. W cywilu został budowlańcem w wykończeniówce, ożenił się z ekspedientką ze sklepu, dwójka dzieci. Polityką się nie interesował, ot mamy „ojca narodu” Putina, na którego się głosuje i tyle. Zwyczajny szary Rosjanin.
Początek wybuchu wojny na Ukrainie przyjął bez entuzjazmu, ale w końcu w telewizji mówili, że szybko pokonają „banderowców” więc nie ma się czym zbytnio przejmować. Zresztą pojawiło się sporo zleceń na remonty od rodzin żołnierzy walczących na Ukrainie, a to remont kuchni, bo skądś się pojawił nowy okap kuchenny czy piekarnik, a to remont łazienki – więc nie narzekał, powodziło się znośnie.
Jednak „trzydniowa operacja specjalna” nie przebiegała po myśli i ogłoszono mobilizację. Nasz bohater stał się jednym z „wybrańców”, którym ojczyzna postanowiła dać szansę „oswobodzić ciemiężony lud pracujący miast i wsi” i wezwała w szeregi armii.
Razem z grupą innych nieszczęśników został skierowany do pułku, w którym dwa lata temu był na ćwiczeniach rezerwy – pomyślał sobie, oho czyli wraca jakiś porządek. Jego przypuszczenia były jednak zbyt wczesne. Na miejscu okazało się, że wiatr szaleje po pustych koszarach, a jednostka ciężko walczy na froncie. Naczalstwo szybko uznało, że najlepszym pomysłem na pozbycie się problemu, będzie wysłanie jego grupy mobików prosto na front „ i niech tam się tym martwią”.
Na miejscu, oczywiście, nikt nie był przygotowany na ich przyjęcie. Zrobiono im ostatecznie coś, co miało przypominać szkolenie, sformowano improwizowany pozaetatowy pododdział i skierowano do walki z prostym zadaniem „ani kroku wstecz”… Rezultat był mniej więcej taki, jak zwykle, czyli po 2 tygodniach walk zostali dość mocno „przetrzepani”, a morale było gdzieś w okolicach dna.
Nie jest więc niczym dziwnym, że nasz Sergiej jak tylko zostali w końcu zrotowani przez normalną kompanię, to jako ranny „załatwił” sobie skierowanie do szpitala polowego. Miał o tyle szczęście, że szpital nie mógł się doprosić o skierowanie ludzi do wykonania pilnych prac remontowo-adaptacyjnych, więc on i kilku innych ogarniętych chłopaków, byli dla komendy szpitala darem niebios. Tak się przytulnie przedekował jakiś czas bezpiecznie, ale wszystko, co miłe zawsze się kończy. W szpitalu zjawił sie oficer z zadaniem natychmiastowego zabrania wszystkich ozdrowieńców, a Sergieja zastał prosto na rusztowaniu…
Przy okazji wyszło, że w biurokracji wojskowej zakradł się khmm „pewien nieporządek”, bo nasz bohater figurował w niej jako… zaginiony w akcji. Jak to podsumował starszawy kapitan „nie dość, że dekownik, to jeszcze kłopot z Wami w papierach”…
Finalnie trafił w rejon Kurska, gdzie jeden z pułków zmotoryzowanych lizał rany po wcześniejszych walkach. Na miejscu Sergiej spotkał nie tylko nielicznych mobików z dość podobnymi losami do niego, ale także takich, którzy po zmobilizowaniu trafili prosto do ośrodków szkoleniowych na Białorusi. W jego pamięci utkwiło, że byli znacznie lepiej umundurowani, mieli kompletne oporządzenie i z tego, co opowiadali, zostali poddani intensywnemu szkoleniu.
Pułk, do którego trafili wyróżniał się zdecydowanie jakością części kadry oficerskiej. Sergiej był głęboko zszokowany, że dowódca kompani wyraził zainteresowanie stanem jego pzm, nakazał wydać nowe, zwracał uwagę, by weterani wzięli pod opiekę wcielone uzupełnienie i szkolili zwracając uwagę na realia pola walki. Zaopatrzenie na tyłach określił jako specyficzne. Kwatermistrzostwo wyższego szczebla, jak mówił, działało według modelu: za mało, za późno i nie to, co trzeba. Na szczęście kwatermistrz ich pułku był dla odmiany wyjątkowo zaradnym człowiekiem, działającym często khmm „poza regulaminowo”. Podczas jednej z takich wypraw, Sergiej nawet zwichnął kostkę, ale, że przy okazji uratował skrzynkę z konserwami, to dostał pochwałę od dowódcy…
Gdy juz pułk z powrotem został rzucony do walki, to podkreślał, że rotowane bataliony podczas odpoczynku też były doszkalane na bieżąco. Zresztą, jak podkreślił, pierwszy raz ktoś praktycznie i realnie go nauczył pierwszej pomocy (zresztą w jego apteczce znaleziono przy nim „olaesa”), a dowódcy plutonu i kompanii zwracali uwagę na ewakuację rannych.
Ostatecznie jednak, Sergiej w czasie jednej z potyczek, trafił do ukraińskiej niewoli, dzięki czemu część jego opowieści w nieco fabularnej formie mogłem Wam przedstawić.
A teraz nurtuje mnie pytanie. Czy jego losy są w jakimkolwiek stopniu reprezentatywne? Czy podejście reprezentowane przez kadrę jego pułku to tylko jednostkowy przypadek, czy też przykład tego, że może z wolna i z trudem ale niestety armia rosyjska zmienia się i to w niedobry dla nas sposób? Na ile sposób szkolenia, podejście do indywidualnego żołnierza się zmienia, jak przekazywane jest doświadczenie prosto z pola walki. Były już prezentowane przez innych materiały, które świadczą o pojawianiu się takich zmian. Pytanie o skalę…
Jeśli się Wam podoba moja praca i chcecie więcej tego typu tekstów, zapraszam do wspierania, ponieważ każdy tekst to godziny szukania i zdobywania informacji. Dziękuję za każde wsparcie.
Tomasz Leśnik
Od bardzo dawna (co potwierdzają siwe włosy i zakola) interesujący się problematyką bezpieczeństwa narodowego, sił zbrojnych, militariów. Maruda zadający niewygodne pytania. Aktywny uczestnik polskiego „mil-netu”. Od niedawna obecny także na Twitterze – profil @PEmeryt – Hobby: historia, II RP, gitara i muzyka także w „ciężkiej” odmianie.