Werbalna wojna Polski z Izraelem

Globalne Południe
Udostępnij artykuł

Polski rząd, który z uporem maniaka stara się okazywać afront wobec znienawidzonej na liberalnych salonach administracji Donalda Trumpa, ponad dwa tygodnie temu postanowił uderzyć w przyszłego ambasadora USA w Polsce. Powodem stała się jego – nie da się tego ująć łagodniej – bezczelna i ostentacyjnie arogancka reakcja na wywiad Radosława Sikorskiego dla Onetu.

Szef polskiej dyplomacji stwierdził wówczas, że Izrael „nadużywa siły”, co samo w sobie nie jest raczej tajemnicą dla przeciętnego mieszkańca naszego globu, ale także poruszył kwestię głodu w Strefie Gazy:  „głodujące dzieci w Gazie nie wiedzą, co to jest Hamas. Nikt nie ma prawa powodować tego, że dzieci umierają z głodu”. Na te słowa z furią odpowiedział Thomas Rose, wyznaczony na ambasadora USA w Warszawie. Na platformie X oznajmił, że Izrael nie tylko „przestrzega prawa międzynarodowego”, ale wręcz „ryzykuje życiem swoich żołnierzy, by tego prawa dochować”, co prawdopodobnie było nawiązaniem do punktów pomocy humanitarnej GHF. Jakby tego było mało, w skrajnie absurdalnym porównaniu zestawił sytuację w Strefie Gazy z okupowanym przez Rosjan Donbasem, pytając prowokacyjnie, czy „Ukraina i Polska powinny karmić ludzi mieszkających na tamtych terenach”.

Na tę demonstrację buty i ignorancji zareagował premier Donald Tusk, publikując wpis o wyjątkowo ostrym tonie: „Polska była, jest i będzie po stronie Izraela w jego konfrontacji z islamskim terroryzmem, ale nigdy po stronie polityków, których działania prowadzą do głodu i śmierci matek i dzieci. To musi być oczywiste dla narodów, które przeszły wspólnie przez piekło II wojny światowej.”

Choć Tusk nie wskazał adresata wprost, trudno mieć wątpliwości, że jego słowa wymierzone były właśnie w ambasadora Rose.

Polski rząd atakuje Izrael

Ewolucja stanowiska Warszawy wobec wojny w Strefie Gazy jest wręcz spektakularna. Jeszcze w kwietniu 2024 roku, po tragicznej śmierci Damiana Sobóla – polskiego wolontariusza World Central Kitchen, zabitego w izraelskim ostrzale oznakowanego konwoju humanitarnego – MSZ nie miał odwagi wymienić w oficjalnych komunikatach słowa „Izrael”. Ograniczono się wówczas do bezbarwnej formułki o „naruszeniu prawa humanitarnego”, mimo że odpowiedzialność izraelskiej armii za ten atak była oczywista i dobrze udokumentowana. Nie padały też oficjalnie żadne większe uszczypliwości pod kątem Izraela ze strony rządowych oficjeli dotyczące konfliktu w Strefie Gazy.

Dziś jednak ton polskich władz jest diametralnie inny. Premier Donald Tusk publikuje jednoznacznie krytyczny wpis, a MSZ podkręca retorykę jeszcze bardziej:

„Nie ma i nigdy nie będzie zgody Polski na wykorzystywanie ograniczania dostępu do pomocy humanitarnej w celach militarnych lub politycznych; na wykorzystywanie głodu jako broni; na tworzenie obozów koncentracyjnych w celu rozwiązania konfliktu.”

Trudno się dziwić, że taka narracja zadziałała na izraelski rząd jak czerwona płachta na byka. Jerozolima wezwała polskiego ambasadora i ostro oskarżyła Warszawę o „zniekształcanie historii i profanowanie pamięci o Holokauście”.

Ambasador Izraela w Polsce, Yaakov Finkelstein, postanowił dolać oliwy do ognia, pisząc na X:
„Premier Polski powinien zapamiętać lekcję hasła ‘Nigdy więcej’. ‘Nigdy więcej’, premierze Tusku, odnosi się do nowych nazistów naszej ery i ich kolaborantów, Hamasu. Izrael działa w ramach prawa międzynarodowego. Kiedy Polska jest zagrożona, ty też nie podejmujesz ryzyka.”

W odróżnieniu od swoich poprzedników, Finkelstein powstrzymał się od tradycyjnej mantry o „polskim antysemityzmie”. Ale to jedyne złagodzenie – reszta reakcji była jednoznacznie wroga i konfrontacyjna.

Skąd ta nagła zmiana?

Dlaczego Polska tak gwałtownie zmieniła retorykę? Jeszcze niedawno rząd unikał jasnych deklaracji, nawet w obliczu śmierci polskiego obywatela w Gazie. Dziś natomiast Warszawa przyjęła narrację bliską tej, którą prezentują Hiszpania i Irlandia – państwa od początku wojny najostrzej krytykujące działania IDF.

Oprócz już opisywanego powodu numer 1, czyli uderzenia w administrację Trumpa, możliwe, że u podstaw tej zmiany leżą inne względy polityczne: z jednej strony słabe notowania rządu, z drugiej chęć przypodobania się liberalnym elitom Zachodu. Oskarżając izraelskich polityków o „głód i śmierć matek i dzieci”, Tusk wyraźnie wskazał winnych – rządzących w Jerozolimie. To także wyraźny sygnał wymierzony w Likud, Benjamina Netanyahu i jego radykalnych sojuszników, co może się wpisywać w walkę liberalnych elit z „prawicą populistyczną”, które ma miejsce  większości krajów zachodu.

Wbrew jednak sugestiom premiera problem polega  na tym, że również izraelscy liderzy opozycji – Yair Lapid, Benny Gantz czy (zwłaszcza) Naftali Bennett – nie postępowaliby inaczej w obliczu tej wojny. Oznacza to, że konfrontacyjna retoryka Warszawy jest politycznie jałowa, a jednocześnie szkodzi relacjom z Izraelem, które nie należały do tej pory (mówiąc łagodnie) do najlepszych.

Skandal na meczu Rakowa z Maccabi Hajfa

Nowym elementem w napiętych relacjach polsko-izraelskich stał się incydent podczas meczu eliminacji Ligi Konferencji Europy w Budapeszcie, gdzie Raków Częstochowa pokonał Maccabi Hajfa 2:0. Spotkanie zakończyło się nie tylko sportową rywalizacją, ale również poważnym skandalem polityczno-historycznym.

Podczas meczu izraelscy kibice wywiesili transparent z napisem „Mordercy od 1939 roku”, wyraźnie wymierzony w Polaków. Była to odpowiedź na transparent polskich kibiców sprzed tygodnia, na którym widniało hasło „Izrael morduje, a świat milczy”. Ostra wymiana transparentów przeniosła konflikt bliskowschodni na trybuny europejskich stadionów. Kibice Rakowa poniekąd zebrali żniwo własnego mesjanizmu, gdyż dzięki aferze świat przypomniał sobie nie tylko o tym, że „Izrael morduje”, bo o tym poniekąd wiedzą już wszyscy, chociaż tylko w Waszyngtonie udają, że patrzą gdzie indziej, ale świat mógł sobie przypomnieć o nikczemnych i fałszywych insynuacjach, że Polacy są współautorami holocaustu.

Transparent kibiców Maccabi wywołał gwałtowne reakcje w Polsce. Polski Związek Piłki Nożnej złożył oficjalną skargę do UEFA, domagając się ukarania izraelskiego klubu. Głos zabrali także przedstawiciele władz państwowych:

Prezydent Karol Nawrocki, stwierdził słusznie, że: „Skandaliczny transparent wywieszony przez kibiców Maccabi Hajfa obraża pamięć o obywatelach polskich – ofiarach II wojny światowej, wśród których było 3 miliony Żydów. Głupota, której nie tłumaczą żadne słowa.

Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz ocenił: „Absolutnie skandaliczne zachowanie izraelskich kibiców podczas meczu eliminacyjnego Ligi Konferencji względem Polski i Polaków. Konieczna jest jednoznaczna reakcja UEFA. Nie ma i nie będzie zgody na kłamstwa historyczne wobec naszego narodu.”

Równie stanowczo wypowiedział się lider Konfederacji, Sławomir Mentzen, który połączył incydent z sytuacją w Strefie Gazy: „Zabójcy 60 tysięcy osób, w tym 18 tysięcy dzieci od 2023 roku. Kibice Rakowa mają rację. Izrael morduje, a świat milczy. Żadne kłamliwe żydowskie transparenty tego nie przykryją.”

Atmosfera dodatkowo zaostrzyła się po zakończeniu meczu. Przed stadionem w Budapeszcie doszło do ataku na autobus przewożący izraelskich kibiców. Na nagraniach widać, jak kibice Rakowa rzucają kamieniami w pojazd i próbują go zablokować. Według relacji świadków, doszło również do fizycznej konfrontacji.

Cała sytuacja pokazuje, jak rywalizacja sportowa stała się areną przenoszenia konfliktów politycznych i historycznych. Skandal z transparentem nie tylko wywołał oburzenie w Polsce i żądania reakcji UEFA, ale także unaocznił, jak głęboko podziały dotyczące wojny w Gazie i pamięci o II wojnie światowej przenikają dziś do sfery sportu i opinii publicznej w Europie.

Na skandaliczny transparent godnie zareagował ambasador Izraela w Polsce. Yaakov Finkelstein podkreślił, że „ohydne zachowanie niektórych kibiców Maccabi Hajfa” nie ma miejsca ani na stadionie, ani poza nim, i nie odzwierciedla ducha większości izraelskich kibiców. W podobnym tonie wypowiedział się minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który wyraził nadzieję, że izraelska młodzież jest uczona, iż to hitlerowskie Niemcy w 1939 roku napadły na Polskę i rozpoczęły masowe mordy obywateli wszystkich wyznań i narodowości.

Czyżby? Problem polega na tym, że w samym Izraelu obraz Polski jest mocno zniekształcony. Według badań, aż 47% Izraelczyków uważa Polaków za „tak samo odpowiedzialnych za Zagładę jak Niemców”(sic!), a kolejne 25% obarcza ich odpowiedzialnością częściową. Jedynie 11% dostrzega, że Polacy również byli ofiarami nazistowskiej okupacji, podczas gdy 38% izraelskich respondentów określa polskie społeczeństwo jako antysemickie. To dane uderzające, zwłaszcza gdy porówna się je z percepcją Niemiec, które są antysemickie w opinii Izraelczyków w 21%…

Po co nam ta „wojna” z Izraelem?

Dlaczego porównuję dyplomatyczne starcie polskiego i izraelskiego MSZ-u z kibicowskimi utarczkami? Bo wbrew pozorom to dwa oblicza tego samego konfliktu – konfliktu, który prowokuje i wylewa na powierzchnię tsunami kloaki sączącej się przez internet, zarówno w Palestynie, jak i w naszej części Europy. Szambo, które wybiło na polskim X-ie, dobitnie przypomniało, że jeśli chcesz zjednoczyć naród znad Wisły – od skrajnej lewicy po narodową prawicę – recepta jest banalna: zaatakuj Jerozolimę. Wszyscy Ci przyklasną. I żeby nie było: nawet na łamach izraelskiego liberalno-demokratycznego Haaretzu, uchodzącego za „opozycję totalną” wobec prawicy Netanyahu, roiło się od niedorzecznych kalumnii pod adresem Polski. To z kolei dowód, że w Izraelu najwyraźniej niezbyt poważnie traktuje się edukację historyczną własnych obywateli.

Cała ta afera jest zwyczajnie żałosna. Polska nie musiała wchodzić w buty samozwańczych obrońców sprawy palestyńskiej, zwłaszcza że – wbrew temu, co sugerują liberalne salony – wojna w Strefie Gazy jest daleka od jednoznaczności, a postawa Palestyńczyków ma tyle wspólnego z XIX-wiecznymi polskimi ruchami narodowo-wyzwoleńczymi, co Hamas z Towarzystwem Demokratycznym Polskim. Polska, która uznała Palestynę już w latach 80., nigdy nie musiała prześcigać innych w propalestyńskich deklaracjach. Mogła spokojnie wykorzystać swoją pozycję do mediacji i budowania mostów. Tymczasem wybrała drogę konfrontacji, pakując do oficjalnych komunikatów MSZ sformułowania o „obozach koncentracyjnych” – najcięższą możliwą amunicję w sporze z państwem żydowskim.

Warto też wspomnieć o „głodowym” argumencie, tak chętnie podnoszonym przez Radosława Sikorskiego. Sprawa nie jest bowiem tak jednoznaczna, jak próbuje to przedstawiać polska dyplomacja. Izrael – razem z USA – faktycznie organizuje pomoc humanitarną w Gazie i wydaje Palestyńczykom posiłki. Skala tej akcji daleka jest od ideału, ale przynajmniej minimalizuje ryzyko infiltracji przez Hamas, czego o UNRWA powiedzieć już się nie da. Tymczasem Warszawa, powtarzając bezrefleksyjnie ten argument o „głodzeniu Palestyńczyków”, w praktyce serwuje kolejny niepotrzebny pstryczek w nos Trumpowi.

I tu odsłania się zasadniczy absurd: obecna administracja Donalda Trumpa jest jedną z najbardziej proizraelskich w historii USA. Czy w takiej sytuacji naprawdę ma sens zakładanie butów irlandzko-hiszpańskich i licytowanie się, kto szybciej i ostrzej zaatakuje Izrael? Warszawa może na tym jedynie stracić – politycznie, dyplomatycznie i wizerunkowo. Pozostaje więc pytanie, które ciśnie się samo: co tak naprawdę Polska zyska na tej eskalacji, poza krótkotrwałą satysfakcją z poklepania się po plecach w rodzimym Internecie?


Udostępnij artykuł
Tagged

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *