Oprawca, geniusz czy populista? Którego Trumpa obserwowaliśmy w Białym Domu podczas konferencji z Netanyahu?

Globalne Południe
Udostępnij artykuł

Niesamowite. Prezydent najpotężniejszego demokratycznego państwa na świecie wraz z premierem kraju – największej ofiary niemieckiego holokaustu – zapowiedzieli radośnie na konferencji prasowej popełnienie czynu mającego oczywiste znamiona ludobójstwa oraz zbrodni przeciw ludzkości. Odrzucając teorie o czasowej niepoczytalności Donalda Trumpa, albo że w Białym Domu wystąpiły awatary przywódców USA i Izraela stworzone przez wrogie AI, warto zastanowić się dlaczego prezydent Stanów Zjednoczonych zdecydował się na tak daleko posunięte fantasmagorie dotyczące dalszego losu Palestyńczyków z Gazy.

Co powiedział Trump: Na wstępie warto pokrótce przypomnieć co dokładnie powiedział 47. prezydent Stanów Zjednoczonych podczas konferencji w Białym Domu, zaraz po tym jak otrzymał wyjątkowy prezent – złoty pager od premiera Izraela Benjamina Netanyahu, na pamiątkę operacji przeciwko Hezbollahowi z września. Oto najciekawsze fragmenty:

„Strefa Gazy jest symbolem śmierci i zniszczenia, i jest zła dla jej mieszkańców, szczególnie zła dla tych, którzy tam mieszkają. To nieszczęśliwe miejsce od dawna. Nie powinno być odbudowywane dla tych ludzi, którzy tam stali, walczyli, umierali i żyli nędznym życiem. Zamiast tego zwrócimy się do krajów o humanitarnym sercu, do których ostatecznie przeniesiemy 1,8 miliona ludzi”. 

Trudno nie żachnąć się w tym momencie i nie stwierdzić, że Gaza jest symbolem śmierci i zniszczenia głównie za sprawą jej niemal całkowitej dewastacji dokonanej przez siły zbrojne Izraela. Trump jednak poszedł jeszcze dalej w swoje wizji:

„Mogą mieszkać w jednym miejscu, może być też osiem lub dwanaście krajów, które ich wchłoną. Bogate kraje za to zapłacą. To może być Riwiera Bliskiego Wschodu. Widzę amerykańską własność na dłuższą metę. To przyniesie długoterminową stabilność. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, wiedzą, że nie jest to decyzja podjęta lekko. Posiadanie tego obszaru byłoby czymś niesamowitym”.

Podsumowując najważniejsze postulaty prezydenta Stanów Zjednoczonych:

  • Palestyńczycy mają zostać wysiedleni czasowo lub na stałe ze Strefy Gazy, co najmniej na czas jej odbudowy, a najlepiej na zawsze.
  • Sfinansować mają to bogate kraje arabskie, a także powinny przynajmniej częściowo przyjąć na swoje barki przesiedleńców z Gazy.
  • Trump chciałby, aby Gazą zarządzali Amerykanie, którzy uczyniliby z tego miejsca drugie Miami Beach, albo Lazurowe Wybrzeże.

Dlaczego to powiedział: Wydaje się, że mogą być 4 powody, dla których Donald Trump posunął się do tak daleko idącej deklaracji w kwestii Palestyńskiej:

1. Szaleństwo, zbrodnia i brak realizmu.

Oczywiście niewykluczone jest, że 78-letni biznesmen, który sprawuje drugą kadencję na fotelu prezydenta w Białym Domu, po prostu zwariował i dał się omamić wizjom serwowanym przez izraelskich ekstremistycznych polityków typu Smotricha czy Ben Gvira. Jeżeli brać w 100% poważnie wypowiedzi Trumpa, to jest to projekcja koncepcji mającej wszelkie znamiona zbrodni ludobójstwa oraz zbrodni przeciwko ludzkości.

Jeśli przymusowe wysiedlenia są przeprowadzane z zamiarem całkowitego lub częściowego zniszczenia określonej grupy narodowej, etnicznej, rasowej lub religijnej, mogą zostać uznane za ludobójstwo (art. 6 Statutu MTK, Konwencja ONZ o Ludobójstwie z 1948 r.). W tym wypadku kluczowym kryterium jest intencja wyniszczenia grupy, nie tylko fizycznie, ale również przez pozbawienie jej środków do życia, kultury czy tożsamości. Zgodnie z art. 7 Statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK), deportacja lub przymusowe przemieszczanie ludności stanowi zbrodnię przeciwko ludzkości, jeśli jest dokonywane w sposób systematyczny i na dużą skalę przeciwko ludności cywilnej. Co istotne,  nie jest wymagany zamiar całkowitego wyniszczenia grupy etnicznej czy narodowej – wystarczy, że podjęte działanie jest częścią szerszego ataku na ludność cywilną.

Izraelscy twardogłowi politycy tłumaczą, że w zasadzie to Palestyńczycy nie zostaną siłowo przesiedleni, ale opuszczą Gazę dobrowolnie (co jest wątpliwe samo w sobie, ale o tym za chwilę). Taka argumentacja nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Jeżeli liczy się motywacja no to zdecydowanie chcąc się pozbyć jakieś grupy narodowej z danego terytorium – „zachęcając” ją do wyjazdu zwłaszcza jeśli przesiedlenie odbywa się pod wpływem zagrożenia, represji, warunków uniemożliwiających życie, to nadal takie przesiedlenie spełnia znamiona ludobójstwa i zbrodni przeciwko ludzkości.

Trudno nie zauważyć, że przez ostatnie blisko półtora roku IDF zrobiło wszystko, aby faktycznie Palestyńczycy mieli warunki uniemożliwiające im życie. Dewastacja 70% budynków w enklawie i odcięcie od prądu i wody może zdecydowanie wpłynąć na wolę opuszczenia takiego  „symbolu śmierci i zniszczenia” jak poetycko nazwał Gazę Trump. Nie ma się co czarować, plan przesiedlenia Palestyńczyków, nawet przy założeniu, że byliby oni chętni opuścić miejsce, w którym żyją od często setek lat nosi znamiona wyżej opisywanych zbrodni w rozumieniu prawa międzynarodowego.

Kolejnym aspektem jest już zupełnie aberracyjne i nie liczące się z lokalnymi zwyczajami oraz religią założenie, że palestyńska ludność arabska będzie  w ogóle chciała opuścić Palestynę! Po pierwsze, w islamie ziemia jest darem od Allaha, a hadisy i Koran mówią o znaczeniu ziemi jako podstawy życia społecznego i moralnego. Społeczeństwo arabskie jest z pochodzenia rolniczym i pasterskim ludem, co wpływa na ich silne przywiązanie do ziemi jako źródła życia i przetrwania. Tradycja plemienna, która charakteryzuje ludność zamieszkującą Palestynę zakłada, że ziemia jest najważniejszym elementem tożsamości rodziny, klanu i całej wspólnoty (ummy). Dodatkowo mając na uwadze, że cała martyrologia, a właściwie świadomość narodowa Palestyńczyków wiąże się z traumą Nakby (czyli wypędzenia z dzisiejszego Izraela) i kultu ziemi, która została im odebrana, kultu który spaja całą tę społeczność i napędza jej działania, choćby terrorystyczne, można z góry założyć, że znakomita większość Gazańczyków będzie wolała żyć jeszcze wiele lat w namiotach i na garnuszku ONZ niż da się wypędzić na Synaj czy do Afryki. Trafnie takie teorie podsumował chyba najbardziej znany polski Palestyńczyk Omar Faris na 𝕏:

„Zgadzamy się na propozycję Trumpa dotyczącą deportacji mieszkańców Gazy w celu odbudowy regionu, przy czym deportacja odbędzie się do miast Palestyny: Aszkelon, Beer Szewa, Hajfa, Jafa, Safed, Lud i Ramla. Będziemy mu za to wdzięczni.”

Izraelskie media prześcigają się w irracjonalnych teoriach dotyczących nowej propozycji Trumpa, z moją ulubioną na czele, żeby ekspediować Palestyńczyków do Somalilandu i Putlandu. Być może komuś marzy się zobaczyć coś na kształt gali Fame MMA, w której po jednej stronie wystąpią palestyńscy bojownicy spod sztandarów Hamasu i Islamskiego Dżihadu, a z drugiej somalijski Al-Shabaab. Trudno nie komentować tych fantasmagorii inaczej niż jako groteskowe.

2. Wielki plan zaprowadzenia regionalnego porządku.

Nietrudno zauważyć, że postulowane rozwiązanie Trumpa jest co najmniej nierealne, a mając na uwadze to, w jaki sposób obecny prezydent USA kształtuje swoją politykę, można założyć, że istnieje  drugie dno całej tej hucpy.

Meksyk, Kanada, Grenlandia czy Panama, a teraz Gaza – co łączy wszystkie te obszary z Donaldem Trumpem? Wobec wszystkich zastosował opisaną przez samego siebie w książce z 1987 „ The Art of the Deal” strategię negocjacyjną, która polega na tym, że zasiadając do rozmów biznesowych zaczyna się od ekstremalnego żądania — tak skandalicznie odjechanego, że przesuwa granice tego, co wcześniej uważano za możliwe. Nie jest to żadne „rocket science”, dzięki takiemu przedstawieniu sprawy szybko możemy zejść na niższy poziom z wygórowanych żądań do tych w miarę realistycznych, ale i tak idących o kilka kroków dalej niż byliśmy na początku negocjacji. Nie osiągniemy pułapu 100, ale już dojście do 60 będzie wielkim sukcesem wcześniej nie branym pod uwagę.

Idąc tym tokiem rozumowania co Donald Trump, a mając też na uwadze historię normalizacji stosunków pomiędzy Izraelem a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, co swoją drogą było wielkim osiągnięciem obecnego prezydenta USA, możemy przypuszczać, że słowa w Białym Domu to nie tylko para w gwizdek. Teoria, która zakłada ustanowienie powszechnego ładu i porządku na Bliskim Wschodzie zakłada:

  • Normalizację stosunków pomiędzy Arabią Saudyjską,
  • Maksymalną presję na Iran i zagładę jego programu nuklearnego,
  • Sojusz umiarkowanych państw arabskich oraz Izraela pod egidą Stanów Zjednoczonych.

Gdy w 2020 roku Izrael groził aneksją Zachodniego Brzegu – czyli biblijnej Judei i Samarii – Zjednoczone Emiraty Arabskie zaprotestowały przeciwko takiemu haniebnemu rozwiązaniu i uzyskały poparcie Białego Domu. Wtedy to rząd w Jerozolimie po konsultacjach z administracją Trumpa „wspaniałomyślnie” odszedł od koncepcji aneksji, ale warunkiem tego rozwiązania było nawiązanie stosunków dyplomatycznych przez ZEA z Izraelem. Po co taka intryga, która na kilometr pachnie ustawką pod wciągnięcie ZEA w orbitę amerykańsko-izraelską? Wszystko po to aby ułaskawić arabską ulicę, gdyż to właśnie „dzięki twardej postawie” Abu Zabi nie doszło do aneksji, a normalizacja z Izraelem jest tym kompromisem, na który Emiratczycy musieli pójść, aby uratować Zachodni Brzeg.

Prosta zagrywka wydaje się być znowu wykorzystywana w bliskowschodniej układance. Nie od dziś wiadomo, że zarówno USA, książę saudyjski Muhammad bin Salman (MBS) jak i większość Izraelczyków chcą doprowadzić do normalizacji między Rijadem a Jerozolimą. Hamas i atak z 7 października doprowadził do załamania tej koncepcji, która powróciła z całą mocą, gdy w Białym Domu pojawił się polityk, którego stosunki z obecną koterią rządzącą Arabią Saudyjską są znacznie bliższe niż te za czasów Bidena.

Jednak MBS, który liczy na normalizację, ale w szczególności na potężny „deal” ze Stanami Zjednoczonymi dotyczący handlu, zbrojeń, a także energii jądrowej liczony na setki miliardów dolarów, jest niewykonalny dopóki trwa wojna Izraela z Palestyńczykami. Arabska ulica mogłaby wybuchnąć w stylu Arabskiej Wiosny na wieść o tym, że „Kustosz Dwóch Świętych Meczetów” dogaduje się z Żydami w momencie, gdy Ci mordują ich współbraci w Gazie (których swoją drogą niechętnie by widzieli w samym KSA). Mamy sytuację patową, Izrael chciałby normalizacji, MBS też, USA temu dopingują, ale obiektywne czynniki to uniemożliwiają.

I tu wchodzi (cały na biało) Donald Trump, który używając swojej jarmarczno-tiktockowej retoryki opowiada o wysiedleniu 1.8 miliona Palestyńczyków z Gazy. Chwilę później Rijad kategorycznie odżegnuje się od tego typu pomysłów, ale pojawia się pole do dyskusji.

Wchodząc na chwilę w tok rozumowania Trumpa można przyjąć, że tak to sobie wykoncypował: „Skoro nie chcecie wypędzenia Palestyńczyków to możemy wspaniałomyślnie zejść z tych żądań, ale ceną naszego poświęcenia – tej genialnej koncepcji – jest doprowadzenie do pokoju i normalizacji z Izraelem. My coś oddajemy wy coś oddajecie.”

Wiele wskazuje na to, że dokładnie taki plan mógł mieć prezydent USA. Wady? Jeżeli jest to inicjatywa leciwego biznesmena, wcześniej nieskonsultowana z MBS-em, to może wywołać zgoła odmienne skutki niż zakłada Donald Trump. Były ambasador w Izraelu z ramienia Partii Demokratycznej, Dan Shapiro, tak opisał deklaracje, które padły w Białym Domu podczas wywiadu dla New York Times:

„Niebezpieczeństwo polega na tym, że ekstremiści i terroryści różnych frakcji potraktują to dosłownie i poważnie, a następnie zaczną działać. Może to zagrozić dalszemu uwolnieniu zakładników, narazić personel USA na ataki i podważyć perspektywy porozumienia normalizacyjnego między Arabią Saudyjską a Izraelem.”

Faktycznie, jeżeli to jest blef ze strony Prezydenta USA to może się to skończyć fatalnie dla zakładników pozostających w Gazie, a także odstraszyć MBS-a od umowy z USA i Izraelem. Wiemy na pewno, że negocjacje na linii Trump – MBS miały miejsce – a przynajmniej szczera rozmowa telefoniczna. To, czy gospodarz Białego Domu przekonał następcę saudyjskiego tronu do wsparcia w knuciu tej przebiegłej intrygi okaże się już w niedalekiej przyszłości. Jedno jest pewne – jeżeli Trump doprowadzi do pokoju pomiędzy Rijadem a Jerozolimą, to będzie uznawany za jednego z najwybitniejszych polityków XXI wieku.

3. Czas dla Netanyahu.

Trzecia koncepcja zakłada, że Donald Trump wsparł w imię przyjaźni i wieloletniej współpracy premiera Izraela w jego wewnętrznych gabinetowych intrygach. Rząd Netanyahu stoi nad przepaścią i niewiele brakuje żeby zrobił krok naprzód.

Problemem Bibiego jest obecna umowa z Hamasem, która w bólach rodzi się gdzieś w pokojach hotelowych w Doha oraz Kairze. Dla ekstremistycznych ministrów Ben Gvira (który już opuścił pokład chociaż zostawił sobie powrotną furtkę) oraz Bezalela Smotricha przyjęcie umowy, zwłaszcza kolejnych jej faz kończących wojnę bez ostatecznej likwidacji Hamasu w Gazie, jest zdecydowanie nie do przyjęcia. Obaj zapowiadają, że albo Netanyahu wróci do walki i zlikwiduje to co zostało z palestyńskich organizacji zarządzających enklawą raz na zawsze, albo rząd upadnie po ich odejściu.

Tymczasem wydaje się, że premier Izraela sam widzi jak nierealistycznym jest plan całkowitego wyplenienia Hamasu z Gazy, który niczym hydra odradza się w tunelach gazańskiego „metra” i nadal rządzi odizolowanymi od świata Palestyńczykami. Z jednej strony pewną wędką dla Bibiego mogła by być współpraca z Bennym Gantzem, ale nie jest pewne czy ten polityk, który już kilkakrotnie sparzył się na współpracy z Netanyahu, tylko w imię lepszego jutra dla zakładników jest gotowy podłożyć głowę pod polityczną szubienicę.

I tutaj znowu pojawia się Donald Trump, który podaje rękę tonącemu premierowi Izraela. Ogłaszając swój niedorzeczny plan obłaskawił w szczególności najbardziej radykalne skrzydło rządu w Jerozolimie. Efekty widać było niemalże natychmiast, były i być może przyszły minister Itamar Ben Gvir skomentował wypowiedź prezydenta USA na 𝕏:

„Donaldzie, to wygląda na początek pięknej przyjaźni”.

Dlaczego to jest ważne? Jeżeli faktycznie ministrowie – radykałowie uwierzą, że Trump chce zrealizować ich największe marzenia o wypędzeniu Palestyńczyków, to będą skłonni przeczekać kolejne fazy umowy o zakładnikach, aby Izrael odzyskał ich jak najwięcej i „nie położyć” obecnego rządu zbyt wcześnie. Taki scenariusz podawał między innymi biografista Netanyahu i dziennikarz Maariv Ben Caspit:

„Istnieje też trzecia opcja: jest to manewr, który pozwoli Netanyahu utrzymać Smotricha w rządzie (i być może ponownie połączyć się z Ben Gvirem), korzystając z tej prezydenckiej obietnicy. W międzyczasie sfinalizujemy umowę, uwolnimy więźniów, może nawet wydostaniemy się z Filadelfii, ale hej, to wszystko jest tymczasowe. Już wychodzą! Ameryka nadchodzi! Kiedy stanie się jasne, że to się nie stanie, będzie już za późno. Oznacza to, że Netanyahu, jak zwykle, zyskał więcej czasu.”

Koncepcja ciekawa, ale ma jedną zasadniczą wadę. Co właściwie zyskałby Trump na tej „imprezie”?

4. Trump chce zmusić kraje arabskie do współpracy

Jest jeszcze jedna opcja, która zresztą może korelować z innymi wariantami: ekstremalna propozycja Trumpa ma zmusić arabskie państwa w regionie do zaproponowania poważnych rozwiązań na temat funkcjonowania Gazy „dzień po” wojnie z Izraelem. Swoją drogą wydaje się to słuszna idea, gdyż sunnickie państwa arabskie w sprawie Palestyny od dziesiątek lat stoją jedną nogą w przedpokoju, a drugą na dworze.

Zastanówmy się na chwilę jaka jest koncepcja państw arabskich, którą powtarzają jak mantrę w kolejnych iteracjach swoich oświadczeń dotyczących konfliktu w Gazie. Jedyną drogą do zapewnienia pokoju w regionie ma być utworzenie niepodległego państwa palestyńskiego ze stolicą we Wschodniej Jerozolimie, obejmujące Zachodni Brzeg i Strefę Gazy.

Idea piękna, ale raz, że wielokrotnie odrzucana przez samych Palestyńczyków, którzy domagali się znacznie więcej np. prawa powrotu na ziemie w Izraelu, co z przyczyn oczywistych zakończyłoby się tragedią dla państwa żydowskiego. Dwa – jak można mówić o stabilnym państwie palestyńskim z główną rolą Autonomii Palestyńskiej (AP), jeśli ta nigdy nie była w stanie zapanować nad ekstremistami na Zachodnim Brzegu, a z Gazy została wydalona ekspresowo przez Hamas, nie znajdując większego poparcia wśród tamtejszej ludności. Nie ma takiego polityka w Izraelu, który oddałby bezpieczeństwo swoich granic w ręce AP, gdyż byłoby to jednoznaczne z samobójstwem politycznym, ale także mogło by również nieść znacznie gorsze konsekwencje.

AP pewnie mogłaby lepiej funkcjonować, gdyby otrzymała odpowiednie wsparcie materialne i personalne ze strony państw arabskich, tylko problem w tym, że nie są za bardzo skore do babrania się w izraelsko-palestyńskim politycznym szambie. Wydaje się, że ostrożni przywódcy państw arabskich, obawiając się arabskiej ulicy znaleźli sobie wygodną wymówkę w postaci „dwóch państw”, których utworzenie półtora roku po 7 października nie mieści się w głowach praktycznie nikogo w Izraelu.

Temat jest skomplikowany i w żaden sposób te kilka ogólnikowych zdań go nie wyjaśnia, chodzi mi tylko o generalną percepcję jaką może w tej sprawie mieć administracja w Waszyngtonie i właśnie to mogło skłonić Trumpa do zajęcia swojego stanowiska w tej sprawie i to tak skrajnego. Strasząc Egipt, Jordanię, a także inne państwa wysiedleniem Palestyńczyków, Amerykanie zmuszają te państwa do poszukiwania innych rozwiązań i żeby one same położyły własne koncepcje na stole.

Coś co wydawało się jeszcze niedawno nierealne czyli podjęcie tematu zagospodarowania Gazą przez państwa arabskie przy wsparciu USA, nawet w obliczu niepowstania drugiego państwa Palestyńskiego przynajmniej w tym momencie, może okazać się całkiem kuszącą opcją dla państw arabskich w porównaniu do wypędzenia ludności Gazy. I być może w ten dramatyczny sposób Donald Trump próbował nakłonić kraje w regionie do większego skupienia się nad realnymi rozwiązaniami, zamiast wygodnego przyglądania się z boku całej sprawie.

Podsumowanie: Który opisany wariant wyda się nam najbardziej prawdopodobny jest mocno skorelowane z naszym osobistym postrzeganiem Donalda Trumpa. Dla części nieprzejednanych krytyków obecnego prezydenta USA, którzy labidzą nad jego obecnością w Białym Domu, przypisanie mu zbrodniczych i szaleńczych motywacji będzie oczywistym rozwiązaniem. Wydaje się jednak, że próbując ocenić tę oraz inne wypowiedzi Trumpa, musimy brać pod uwagę szerszy konspekt, a także jego przeszłe czyny oraz ostatnie zachowania względem Kanady czy Meksyku.

Sędziwy biznesmen to niewątpliwie gracz, a media to jego matecznik, w którym czuje się jak ryba w wodzie. O to, że jego wypowiedź jest swego rodzaju maksymalnym strzałem mającym drugie dno jestem przekonany, natomiast nie jestem pewien czy egocentryczny prezydent nie blefuje, co jak opisałem wyżej może mieć fatalne skutki dla wszystkich bezpośrednio zainteresowanych konfliktem w Gazie z izraelskimi zakładnikami oraz palestyńskimi cywilami na czele.


Udostępnij artykuł
Tagged

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *