Raport* Amnesty International, analiza z perspektywy międzynarodowego prawa humanitarnego – w czym tkwi problem?
Po pierwsze należy przypomnieć, że konflikt RUS-UKR to międzynarodowy konflikt zbrojny, w którym zastosowanie ma międzynarodowe prawo humanitarne konfliktów zbrojnych.
Nie zmienia tego fakt, że Federacja Rosyjska nazywa agresję „specjalną operacją wojskową”. Konflikt zbrojny międzynarodowy powstaje tam gdzie walczą armie państw.
Inwazja Rosji to akademicki przykład agresji i jaskrowego naruszenia zasad użycia siły w stosunkach międzynarodowych. Ukraina prowadzi w związku z tym legalne działania w samoobronie (art. 51 KNZ).
W międzynarodowym prawie humanitarnym nie bada się przyczyn konfliktu, jest ono bytem odmiennym od ius ad bellum czyli prawa określającego zasady użycia siły. Oznacza to, że każda ze stron konfliktu ma równe prawa i obowiązki – jest to tzw. zasada równości walczących (equality of belligerents). Zasada ta obowiązuje także w przypadku wojen agresywnych: np. żołnierz armii agresywnej nie może być pozbawiony statusu jeńca wojennego w przypadku zatrzymania przez armię broniącą się.
W odczuciu społecznym zasada ta może się wydawać niesprawiedliwa, bo skoro mamy jedną ze stron dokonującej naruszeń międzynarodowego prawa humanitarnego i będącego stroną agresywną, to dlaczego druga strona ma być zobowiązania do przestrzegania całego jego spektrum?
Rozumiem całkowicie poparcie dla powyższego stanowiska i trudno mi z tym nawet polemizować. Osobiście jako prawnik przestrzegałbym jednak z „eksperymentowaniem” zasadą równości walczących nawet w warunkach agresji.
Agresja Rosji na Ukrainę to jaskrawy przykład naruszenia ius ad bellum o naprawdę wyjątkowej skali. Pamiętajmy jednak, że międzynarodowe prawo humanitarne miało zastosowanie i niestety z pewnością będzie mieć zastosowanie do przyszłych konfliktów zbrojnych, w których stwierdzenie „kto ma rację”/”kto jest ofiarą”/”kto jest agresorem” będzie o wiele bardziej skomplikowane niż nam się wydaje. W efekcie dopuszczając relatywizm normatywny doprowadzimy do „wywrócenia” międzynarodowego prawa humanitarnego i podważymy jego legitymację: czyli inaczej istotę i sens, tracąc przy tym jego niezaprzeczalny walor ochrony.
Ponadto, próba „zakrzywienia” zasady równości walczących i „wyrównania szans” w moim odczuciu odwołuje się do pewnego przekonania, że stosując międzynarodowe prawo humanitarne przegrywa się wojskowo. Jest to dla mnie całkowicie błędne – odnosiłem się do tego w tekście tutaj:
Teraz odnośnie samego raportu AI: jego twórcy skupili się na treści art. 59 PD I z 1977 roku nakładający na stronę broniąca obowiązek unikania tworzenia zbędnego niebezpieczeństwa dla ludności cywilnej.
Zwróćmy uwagę, że jak to ujmują ładnie prawnicy cywiliści, nie jest to zobowiązanie rezultatu, lecz zobowiązanie starannego działania – strona broniąca jest zobowiązania do działań tylko i wyłącznie które są „praktycznie możliwe” w danej sytuacji taktycznej, więc obowiązek nie jest absolutny lecz bardziej zdroworozsądkowy.
Naruszenie tego przepisu nie jest „poważnym naruszeniem PD I” i nie jest tym samym zbrodnią wojenną. Co do dekodowania normy odwołuje się tutaj do świetnego bloga Articles of War.
Podkreślić należy, że w historii oczywiście pojawiał się (i ciągle jest) problem równej odpowiedzialności atakującego i broniącego za życie ludności cywilnej. Jest znane rozmyślne relokowanie celów wojskowych wokół skupisk ludności cywilnej w okresie II wojny światowej (np. III Rzesza i Japonia jako remedium wobec bombardowań lotniczych). W wojnie w Wietnamie również tego zarzuty się formułowało, wiele o tym się pisze w kontekście konfliktów asymetrycznych.
Argumenty: (np. ostry, ale jakże celny artykuł W.H Parksa z 1990 roku) są takie: strona broniąca ma lepsze możliwości kontroli położenia i ruchów ludności cywilnej i może poprzez odpowiednie oddzielenie jej od celów wojskowych również wpływać na ograniczenie jej strat. Ma to sens, przy tym należy zwrócić uwagę: to, że wykorzystuje się obiekty normalnie wykorzystywane cywilnie jako punkty oporu, zgromadzenia żołnierzy, miejsca łączności czy sztabów nie jest zakazane żadną normą. Po prostu konsekwencją tego będzie, że szkoła czy dom mieszkalny stanie się celem wojskowym. Inna sprawa ze szpitalami. Więc prawnie, raport AI dotyka faktycznie istniejącego zagadnienia: odpowiedzialności broniącego za ochronę ludności cywilnej.
Ja osobiście mam jednakże inny problem: metodologię tego raportu.
Jak wielokrotnie bywa w tego typu raportach zapomina się o tym, że zgodnie z zasadą Rendulca wszystkie różnego rodzaju incydenty winne być oceniane ante factum, a nie post factum z uwzględnieniem wszystkich okoliczności istniejących w chwili podejmowania decyzji. Nie jestem pewien czy AI miało dostęp do tego typu danych w tym danych od wojska ukraińskiego. Tym bardziej pamiętajmy, że obowiązek nie ma charakteru absolutnego. Szereg pytań musi być postawionych zanim przejdzie się do bardziej stanowczych konkluzji. Bez prawidłowego ustalenia stanu faktycznego nie da się konkretnej sytuacji prawidłowo ocenić prawnie. Pisałem o tym w kontekście wojny powietrznej:
Pamiętajmy także, że ewentualne naruszenie tzw. obowiązków broniącego nie może zwalniać strony atakującej od przestrzegania art. 51 czy art. 57 PD I. Swoją drogą – art. 59 PD I jego znaczenie w czasach pokoju? Może to coś wartego dla szerszej dyskusji w tej mierze?
dr Mateusz Piątkowski, adiunkt na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego, adwokat, autor opracowań z zakresu międzynarodowego prawa humanitarnego (monografii Wojna powietrzna a międzynarodowe prawo humanitarne).