Karol Nawrocki po zwycięstwie w wyborach powoli formuje skład swojej kancelarii. Prezydent elekt 1 czerwca nieznacznie pokonał Rafała Trzaskowskiego i 6 sierpnia obejmie najwyższy urząd w państwie po Andrzeju Dudzie. Wyborczy wynik zdecydowanie zaskoczył obecnie rządzących. Po ponad roku spędzonym z obecnym, nieprzychylnym im prezydentem koalicja pokładała wielkie nadzieje w zwycięstwie kandydata KO. Plany były duże, reforma sądownictwa, uporządkowane kwestii mediów publicznych czy wreszcie związane z bezpieczeństwem międzynarodowym mianowanie nowych ambasadorów. Teraz wydaje się, że kohabitacja z nowym prezydentem może być jeszcze trudniejsza.
Niewielkie zwycięstwo spowoduje duże konsekwencje
Na początku ogłoszonej przez marszałka Sejmu Szymona Hołownię kampanii prezydenckiej większość mediów zdawało się podawać w nich tylko jednego faworyta. Był to rzecz jasna Rafał Trzaskowski, który od początku ogłoszenia chęci startu w tych wyborach przodował w sondażach i to zdecydowanie. Prawo i Sprawiedliwość podeszło do wyborów dość podobnie jak w roku 2015. Tak samo wystawiło mniej znanego kandydata, w założeniu takiego bez kontrowersyjnej przeszłości. Karol Nawrocki, którego potencjalni wyborcy dopiero poznawali notował poparcie na poziomie około 20%. To nawet nie wszyscy zadeklarowani wyborcy partii Jarosława Kaczyńskiego. Aż do I tury wyborów pojedynek wydawał się dość jednostronny. Nawrockiemu pomogły prezydenckie debaty i konsekwentne budowanie wizerunku politycznego fightera, który jak widać zaprocentował. W międzyczasie poddawano w wątpliwość uczciwość kandydata PiS. Przedstawiano go jako bliskiego znajomego członków zorganizowanych grup przestępczych z lat 90. Wszystko to miało w założeniu Nawrockiemu zaszkodzić i przypieczętować zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego.
Wspominana wcześniej pierwsza tura wyborów zakończyła się nieznacznym zwycięstwem kandydata KO (Rafał Trzaskowski dostał 31,36% głosów, a Karol Nawrocki 29,54%). Zimny prysznic dla politycznych liberałów pokazał, że mimo zarzutów wystawianych przeciwko Nawrockiemu Rafał Trzaskowski nie był w stanie przekonać do siebie wystarczającej liczby wyborców. Pomiędzy I a II turą ataki na Nawrockiego przybierały na sile, a na jaw wychodziły nowe rzeczy przedstawiane jako bezapelacyjny dowód na to, że kandydat PiS jest osobą niewiarygodną i niegodną piastowania najwyższego urzędu w państwie. Jak wiemy po pamiętnym wieczorze i nocy 1 czerwca niewiele to pomogło. Wybory choć nieznacznie, wygrał Karol Nawrocki pokonując Rafała Trzaskowskiego na głosy 50,89% do49,11 %.
Wynik wyborów prezydenckich stanowi szczególnie poważny problem dla obecnie koalicji rządzącej Polską. Rząd ma problem ze społecznym zaufaniem. Zapowiadane wcześniej reformy nie za bardzo się udały. Miano przecież wprowadzić związki partnerskie, zliberalizować prawo aborcyjne czy zlikwidować fundusz kościelny, zreformować sądownictwo, uporządkować kwestię mediów publicznych. Władze mówiły, że głównym problemem w realizacji tych postulatów jest postać urzędującego prezydenta Andrzeja Dudy. Oczywiście nie była to do końca prawda, bo odnoście liberalnych postulatów nie było przecież zgody także wewnątrz wszystkich wchodzących w skład koalicji partii, a mowa tu np. o PSL. Andrzeja Dudę przedstawiano jednak tutaj jako głównego hamulcowego potrzebnych Polakom zmian. W prześmiewczy sposób odliczano dni do końca jego urzędowania, stawiając za pewnik, że nowym prezydentem będzie Rafał Trzaskowski. Niewielkie zwycięstwo w wyborach Karola Nawrockiego przekreśliło zapowiadane wcześniej plany reform. Sprawiło to, że i tak krucha już koalicja straciła możliwość forsowania najważniejszych dla siebie ustaw, a wszystkie najważniejsze decyzja przynajmniej w teorii będą musiały być konsultowane z nowym prezydentem. Prezydencka przychylność może być jednak ograniczona. Karol Nawrocki jako zwycięzca ostatnich wyborów ma wysoki mandat społeczny do podejmowania decyzji. Dodatkowo kandydat PiS mówi wprost, że jego przyszłościowym celem jest odsunięcie rządu Donalda Tuska od władzy.
Spór o ambasadorów i dwugłos w sprawie bezpieczeństwa
Wybór Karola Nawrockiego przeszkodził rządowi w swobodnym układaniu całej polityki zagranicznej państwa. Spór o ambasadorów, z którym mamy do czynienia od wyborów parlamentarnych w
2023 roku rozgorzeje na pewno na nowo. Rząd ma odmienny stosunek co do prowadzenia polityki zagranicznej od środowiska PiS. Rządzący uważali, że właściwie cała władza w tej kwestii spoczywa na rządzie, a prezydent reprezentuje tylko państwo za granicą, a do jego obowiązków w tej kwestii należą
jedynie formalne mianowania np. na ambasadorów i zagraniczne wizyty, na których przedstawia wizje nie swoje, a rządu. Radosław Sikorski w pewnym momencie odpuścił negocjacje ze środowiskiem prezydenta w sprawie ambasadorów biorąc zapewne, że nowy prezydent, jakim w ich założeniu miał być Rafał Trzaskowski podpisze te nominacje, jakie przedłoży mu rząd. Jak wiemy tak się jednak nie stanie, a Karol Nawrocki zapowiedział, że tematu tego jako prezydent nie odpuści. Takie działania mogą zagrozić spójnością polityki całego państwa względem międzynarodowych wyzwań, których w naszym rejonie obecnie nie brakuje. Karol Nawrocki i Rafał Trzaskowski przedstawiali odmienne zdanie w sprawie związanych szczególnie z bezpieczeństwem międzynarodowym. Inaczej patrzyli głównie na kwestię ukraińską związaną z jej członkostwem w UE czy NATO. Nawrocki nie jest entuzjastą oficjalnego włączania Ukrainy w zachodnie struktury bezpieczeństwa. W tej kwestii ma odmienne zdanie nawet z Andrzejem Dudą, który członkostwo Ukrainy w tych organizacjach zdecydowanie popiera. Karol Nawrocki jak się wydaje jest przeciwnikiem bezkrytycznego podejścia do Ukrainy. Być może prym w jego poglądach wiedzie jego zainteresowanie historią. Nawrocki jako prezes IPN wiele poświęcił przywracaniu pamięci Polakom zamordowanym na Wołyniu przez ukraińskich nacjonalistów. Nawoływał do konieczności rozpoczęcia zakrojonych na szeroką skalę badań i wykopalisk, które pomogłyby znormalizować stosunki
pomiędzy krajami. Ja sam jednak nie uważam, że tylko o historię tu chodzi. Wielu Polaków jest przekonanych, że wejście Ukrainy do NATO spowoduje konflikt z Rosją dla całego Sojuszu. W Polsce panuje głęboka niechęć do wysyłania naszych żołnierzy na Ukrainę i zbyt dużego mieszania się w
nie swoje sprawy. Z drugiej strony patrząc na członkostwo Ukrainy w UE, w Polsce panuje duże przekonanie, że zagrozi to naszej rodzimej gospodarce. Dużo mówiło się w tej kwestii o silnym ukraińskim rolnictwie. Karol Nawrocki świetnie zadysponował te grupy wyborców i mówiąc ich głosem zdobył poparcie znacznej części prawej strony sceny politycznej.
Europejska prawica się odbudowuje
Zwycięstwo Karola Nawrockiego często wśród europejskich mediów przypisywane jest ogólnemu wzrostowi prawicowych nastrojów na starym kontynencie. I faktycznie w Europie, a zwłaszcza w krajach takich jak Niemcy, Francja dochodzą do głosu partie kojarzone nawet ze skrajną prawicą. Nie jestem jednak przekonany co do tego, żeby utożsamiać kandydata PiS z jakąś skrajną opcją. W Polsce duopol partyjny trwa od 20 latdlatego uważam, że wygranie kandydata jednej z dwóch najsilniejszych partii nie jest jakąś anomalią, a normalnym demokratycznym trendem, kiedy to ludzie nudzą się niepopularną władzą i chcąc ją rozliczyć dokonują takich, a nie innych wyborów. Nie mam jednak wątpliwości, że Nawrocki wygrał m.in. dzięki głosom Konfederacji czy Grzegorza Brauna. Wielu wyborców w Polsce i w Europie zaczęło sprzeciwiać się lewicowym postulatom, które reprezentuje m.in. Zielony Ład czy Pakt Migracyjny, a to spowodowało przesunięcie nastroją bardziej w prawo. Wydaje się, że partie prawicowe w Europie będą dzięki temu cały czas rosły w siłę. W wielu krajach na starym kontynencie w najbliższym czasie odbędą się wybory, wykreują się nowi liderzy.Powoduje to ciekawość jak będzie wyglądała scena polityczna w naszym sąsiedztwie i stosunki między państwami za kilka lat.
Fot. Marek Borawski/KPRP