Gdy piszę ten artykuł komisje wyborcze w Arizonie i Nevadzie nadal liczą głosy. To jednak formalność, która dookreśli jedynie skalę tego, z jaką przewagą wybory w USA wygrał Donald Trump. Zwróćmy tymczasem uwagę, jak na powrót nowojorskiego miliardera do Białego Domu zareagowały państwa Bliskiego Wschodu – bezpośrednio przecież zainteresowane wynikiem.
Marsz do Białego Domu
Wielu analityków – zgodnie z sondażami dostarczanymi przez prestiżowe ośrodki – przewidywało skrajnie wyrównane wybory, w których różnica wyniku będzie kontestowana do ostatniego głosu. Okazał się jednak, że doszło do blitzkriegu. Po szybkim zabezpieczeniu dwóch chyba najbezpieczniejszych swing states, Karoliny Północnej i Georgii (chociaż Georgia w 2020 zagłosowała na Bidena) wyborcy Trumpa rozpoczęli marsz na Pas Rdzy. Jak twierdze padała kolejno: ok. 9 naszego czasu Pensylwania ogłoszona została „czerwoną”, o 11.30 przyszła kolej na Wisconsin a o 19.20 Michigan dopełniło republikańskiego hat-tricka w tych 3 stanach. A podkreślić należy, że wiele wskazuje, że pozostałe swing states czyli Nevada i Arizona też prawdopodobnie pokolorowane zostaną na czerwono.
Podkreślić należy, że w żadnym ze swing states Kamala Harris nie miała ani przez chwilę przewagi nad republikańskim kontrkandydatem. Na Florydzie Trump uzyskał wynik prawie dwukrotnie wyższy niż szacowano w sondażach, co było alarmem – badania opinii publicznej faktycznie, zgodnie z opiniami wielu ekspertów, niedoszacowywały kandydata Republikanów (GOP). Po „czerwonej” Pensylwanii demokraci potrzebowali cudu w stylu przejęcia jednego z tzw’ safe-state od przeciwnej partii. Świat jednak zaakceptował po 2.00 czasu florydzkiego (bo i na Florydzie Trump świętował) wiadomość, że republikanie nominowali 47. prezydenta USA – i gratulacje zaczęły spływać…
Bliski Wschód – rachunek nadziei i obaw
Wybory 2024 w USA odbywały się w niezwykle trudnej sytuacji międzynarodowej. USA zaangażowane są w dwa największe trwające konflikty: na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie, a należy też pamiętać o rosnących napięciach w regionie Pacyfiku. Zainicjowane przez Trumpa w 2020 Porozumienia Abrahamowe, kształtujące swego rodzaju sieć arabskich państw neutralnych, otwartych na współpracę z USA i relacje z Izraelem, przeżywają – wbrew wysiłkom administracji Bidena, by je kontynuować – kryzys w związku z nacechowaną zbrodniami wojennymi wojną obronną Izraela. Iran ma wstrzymywać produkcję broni nuklearnej tylko ze względu na religijny, ale nie nieodwracalny, przykaz swojego przywódcy, ajatollaha Khamenei.
Region bliskowschodni odegrać zatem powinien znaczną rolę w polityce zagranicznej administracji Trumpa, która rozpocznie działalność w styczniu 2025. Kto wie – może spotkanie z Księciem Koronnym Arabii Saudyjskiej, Muhammadem bin Salmanem, będzie jednym z pierwszych kroków nowego Rezydenta Białego Domu?
Państwa Zatoki
Król Arabii Saudyjskiej Salman bin Abdulaziz wysłał depeszę z gratulacjami do Trumpa, życząc „narodowi amerykańskiemu dalszego postępu i dobrobytu”. Pochwalił też „silne więzi historyczne łączące oba narody”, podkreślając „wspólne pragnienie dalszego wzmacniania tych więzi we wszystkich obszarach”. Jego syn, Książe Koronny Muhammad, złożył gratulacje Trumpowi telefonicznie, wyrażając nadzieję na dalsze rozwijanie relacji saudyjsko-amerykańskich. Zważając na bliską relację osobistą prezydenta-elekta i księcia można podejrzewać, że wiadomości o zwycięstwie republikanów w wyścigu o fotel prezydencki były w Rijadzie wyczekiwane.
Prezydent Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Mohamed bin Zayed Al-Nahyan, złożył gratulację „Trumpowi i jego running-mate JD Vance’owi”w których zaznaczył, że „ZEA z niecierpliwością czekają na dalszą współpracę z naszymi partnerami w USA, aby zapewnić przyszłość pełną możliwości, dobrobytu i stabilności dla wszystkich”. Emir Kataru, szejk Tamim bin Hamad Al Thani, napisał na platformie 𝕏, że „nie może się doczekać ponownej współpracy w celu wzmocnienia relacji [katarsko-amerykańskich] i strategicznego partnerstwa oraz zwiększenia naszych wspólnych wysiłków na rzecz ustanowienia bezpieczeństwa i stabilności w regionie i na świecie„.
Emir Kuwejtu, szejk Meshal Al-Ahmad Al-Jaber Al-Sabah pogratulował Trumpowi, chwaląc historyczne i solidne relacje kuwejcko-amerykańskie. Szejk katarski Tamim bin Hamad, MSZ tego kraju i główny mediator w trwającym konflikcie w Strefie Gazy oznajmił natomiast, że oczekuje „ponownej współpracy w promowaniu bezpieczeństwa i stabilności zarówno w regionie, jak i na świecie”. Przypomnę, że Katar jest także gospodarzem największej na Bliskim Wschodzie bazy wojskowej USA: port lotniczy Al Udeid.
Sułtan Omanu, Haitham bin Tariq, wyraził w depeszy gratulacyjnej do Trumpa swoje życzenia dotyczące promowania wysiłków mających na celu szerzenie pokoju i stabilności we wszystkich krajach świata. Również król Bahrajnu Hamad bin Isa Al Khalifa wysłał depeszę gratulacyjną do Trumpa, życząc mu powodzenia w wypełnianiu swoich obowiązków.
Także przewodniczący Rady Prezydenckiej w Jemenie (organu uznawanego międzynarodowo, w przeciwieństwie do kontrolujących stolicę kraju Houthi/Ansar Allah), dr Rashad Mohammed Al-Alimi, napisał depeszę do Donalda Trumpa. Pochwalił w niej stanowisko jego administracji w sprawie „poparcia dla Jemenu (…) i obalenia zamachu stanu przeprowadzonego przez wspierane przez Iran milicje terrorystyczne Houthi” i wyraził przekonanie o „obiecującej przyszłości owocnej współpracy dwustronnej w różnych dziedzinach”.
Kraje Lewantu
Premier Izraela, Benjamin ‘Bibi’ Netanyahu, chyba jako pierwszy wykonał telefon z gratulacjami do Donalda Trumpa, który przerodził się w „ciepłą, serdeczną rozmowę”. W swoim wpisie na 𝕏 Netanyahu podkreślił, że powrót Trumpa do Białego Domu to “silne potwierdzenie wielkiego sojuszu między Izraelem a Ameryką„. Nie używał zbyt dużych słów. Wieczorem 5.11 musiał być bardzo pewny wygranej swojego bliskiego sojusznika z USA, ponieważ zdecydował się na zdymisjonowanie Ministra Obrony Narodowej Izraela, Yoava Gallanta, uchodzącego za jedyną osobę w rządzie zdolną do sprzeciwu wobec Bibiego i określanego jako „człowieka demokratów w Tel Awiwie”. Prezydent Izraela, Isaac Herzog, w swojej depeszy gratulacyjnej w imieniu całego narodu żydowskiego nazwał prezydenta-elekta USA „prawdziwym przyjacielem Izraela” i „obrońcą pokoju”.
Libański p.o. premiera Najib Mikati pogratulował Donaldowi Trumpowi zwycięstwa, ale jednocześnie zaznaczył, że Liban jest ofiarą wojny napastniczej prowadzonej przez Izrael i uznał społeczność międzynarodową „odpowiedzialną za ciągłość izraelskiej ludobójczej wojny przeciwko Libanowi: zniszczenie miast i wiosek, zabijanie cywilów, członków armii, zespołów medycznych oraz zespołów obrony cywilnej i ratowniczych”. Jak informuje Ministerstwo Zdrowia tego kraju, w ciągu 13 miesięcy konfliktu rannych zostało ponad 13000 osób a zginęło ponad 3000, w tym prawie 600 kobiet i 200 dzieci.
Premier Iraku Mohammed Shia al-Sudani pogratulował Trumpowi, jego wice i „całemu narodowi amerykańskiemu” procesu wyborczego i podkreślił „mocne zaangażowanie Iraku we wzmacnianie dwustronnych stosunków iracko-amerykańskich na podstawie wzajemnego szacunku i wspólnych interesów”. Warto przypomnieć, że iracki lider podkreśla od pewnego czasu, że nie ma już potrzeby obecności wojskowej koalicji amerykańskiej w Iraku, chociaż nie zamierza zakończyć współpracy z Waszyngtonem w zakresie bezpieczeństwa. Z kolei prezydent tego kraju, Abdul Latif Rashid, w swoim wpisie na 𝕏 oznajmił w gratulacjach, że „oczekuje nowej fazy współpracy, pełnej nadziei na osiągnięcie pokoju i stabilności w regionie”.
Król Jordanii, Abdullah II z rodu Haszymidów, wykonał telefon z gratulacjami w których „podkreślił głęboko zakorzenione więzy przyjaźni i strategicznego partnerstwa między obydwoma krajami”. Zwrócił też uwagę na potrzebę zintensyfikowania międzynarodowych wysiłków na rzecz regionalnej i globalnej stabilności i rolę USA w tym procesie. Jordania wobec trwającego konfliktu bliskowschodniego znajduje się w niezwykle trudnej sytuacji. Z jednej strony boryka się z izraelskimi prowokacjami na Wzgórzu Świątynnym – którego opiekunem określa się dynastia Haszymidów – i utrudnieniem w dostawach jordańskich i międzynarodowych konwojach humanitarnych. Z drugiej zaś musi dawać odpór radykałom, często inspirowanych przez Iran i spokrewnione z nim bojówki oraz udowadniać swoją suwerenność np. wobec irańskich ataków rakietowych na Izrael.
Mahmoud Abbas, prezydent Palestyny (de facto samego Zachodniego Brzegu) przesłał depeszę gratulacyjną, w której podkreślił “dążenie Palestyńczyków do wolności, samostanowienia i państwowości” i wyraził przekonanie, że „USA pod przywództwem Trumpa wesprą uzasadnione aspiracje narodu palestyńskiego”. Nadzieje Abbasa nie muszą być bezpodstawne – według wielu analityków Donald Trump mógł zawdzięczać sukces między innymi… arabskiej mniejszości, co wydaje się paradoksalne, zważając na jego relacje z Izraelem.
Jeśli chodzi o Turcję, to prezydent Recep Erdogan zadzwonił z gratulacjami, w których wyraził nadzieję na dalsze zacieśnianie współpracy turecko-amerykańskiej. W osobnym wpisie na 𝕏 nazwał proces wyborczy „wielką walką” Trumpa, nazwał go „przyjacielem” oraz oznajmił: „wierzę, że podjęte zostaną większe wysiłki na rzecz sprawiedliwszego świata”. Preydent Egiptu, Abdel Al-Sisi z kolei we wpisie na tej samej platformie życzył zwycięskiemu kandydatowi republikanów „sukcesów w realizacji interesów narodu amerykańskiego” i zaznaczył, że Egipt i USA „zawsze stanowiły wzór współpracy”.
Tzw. Oś Oporu
Iran i jego koalicyjne ugrupowania, nazywające same siebie „Osią Oporu”, z dużo większym chłodem podeszły do informacji wyborczych zza oceanu.
W Iranie Najwyższy Przywódca Islamskiej Republiki Iranu, ajatollah Khamenei ostrymi słowami zdystansował się od wyborów w USA: „kto wygra wybory w Ameryce, nie ma dla nas żadnego znaczenia; po prostu nas to nie obchodzi„. Wyjaśnił, że „ostrożna postawa wynika z amerykańskiej wrogości wobec nas” i wskazał, że „Ameryka jest skorumpowanym, wojowniczym narodem – mówią jedno, a robią drugie”. Na koniec przemówienia dodał, że „współpraca z każdym krajem, niezależnie od tego, czy jest to Zachód, czy Wschód, musi opierać się na zasadach wzajemnego szacunku i poszanowania suwerenności. Te zasady nie istnieją w Stanach Zjednoczonych” wskazując, że „ten głupiec [Trump] bezwstydnie zamordował Męczennika Generała Soleimaniego”.
Z drugiej jednak strony opozycyjny portal Iran International wskazał, że Hamid Aboutalebi, były irański dyplomata z imponującą karierą (m.in. ambasador w kilku krajach, dyrektor w MSZ, przedstawiciel na forum ONZ), zaapelował do prezydenta Pezeshkiana o wystosowanie jakiejkolwiek depeszy gratulacyjnej. Podkreślił, że „USA wyraziły kondolencje po śmierci naszego byłego prezydenta” i zasugerował, aby przywódca Iranu z ramienia Reformatorów „przejął bezpośrednią kontrolę nad stosunkami irańsko-amerykańskimi”.
W czwartkowe popołudnie Masoud Pezeshkian zdecydował się krótko, w miarę neutralnym tonem skomentować wybory w w USA. Zapowiedział, że „nie robią one różnicy” Iranowi, ponieważ kraj ten uzależnił swój system politycznie „jedynie od własnej siły oraz swojego wielkiego i szlachetnego narodu”. Przypomniał swoje stanowisko z początku prezydentury, w którym stwierdził, że Iran zamierza mieć przyjacielskie stosunki z każdym krajem, za wyjątkiem Izraela, jeśli będzie to dwustronna relacja: „w naszych stosunkach z innymi krajami nigdy nie będziemy mieć zamkniętego lub ograniczonego poglądu”.
Naim Qassem, nowy lider Hezbollahu (nomen omen też wybrany stosunkowo niedawno) oświadczył w imieniu Partii, że wyniki wyborów w USA „niezależnie czy wygrała Harris czy Trump – nie mają żadnej wartości„. Libańscy bojownicy tej szyickiej organizacji zadeklarowali, że jedyne co ich interesuje to to, czy nowy prezydent przyczyni się do zakończenia wojny poprzez zaprzestanie aktywności IDF w Libanie i Palestynie. Ponadto grupa ta symbolicznie zbombardowała punkt „Trump Heights” w osadzie Bruchim na okupowanych Wzgórzach Golan.
Nieco większy optymizm zawarł Hamas, którego polityczne kierownictwo wydało oświadczenie stwierdzające, że „stanowisko Hamasu w sprawie nowej administracji amerykańskiej zależy od jej deklaratywnego i praktycznego zachowania wobec narodu palestyńskiego i jego uzasadnionych praw”. Grupa podkreśliła, że „wszystkie administracje od 1948 roku zajmowały negatywne stanowisko w kwestii palestyńskiej”. Wskazała też, że „prezydent-elekt ma obowiązek wysłuchać głosów, które od ponad roku wznosi amerykańskie społeczeństwo przeciwko izraelskiej agresji”.
Prezydent Syrii zdaje się zupełnie je zignorował, co wyjaśniać mogą jego słowa z marca 2024: „Donald Trump prawdopodobnie wygra wybory w USA w listopadzie, ale polityka USA raczej się nie zmieni” ponieważ „wszyscy amerykańscy prezydenci są tacy sami„. Pamiętajmy, że w kwietniu 2018 Donald Trump nakazał, w koordynacji z Francją i Wielką Brytanią, ataki lotnicze na cele rządowej armii w Syrii jako odpowiedź na ataki chemiczne na miasto Douma, przez które zginęło ponad 40 osób, a 500 odniosło obrażenia.
Jemeńscy Houthi, którzy kontrolują stolicę kraju oraz roponośne pola, stwierdzili, że wygrana Donalda Trumpa nie będzie miała wpływu na ich działalność na Morzu Czerwonym. „Działalność” czyli atakowanie statków powiązanych z Izraelem – czy to poprzez przynależność, czy to przez zmierzanie do izraelskich portów. Kierownictwo grupy wykorzystało także moment, by wyśmiać monarchię saudyjską za jej rzekomą służalczość wobec Waszyngtonu.
tekst został edytowany: uzupełniono informację, o odniesieniu się prezydenta Iranu w czwartek po południu