Operacji Totem
Zacząć trzeba od Operacji Totem. Była ona parą brytyjskich atmosferycznych prób jądrowych, do których doszło w Australii południowej, na tak zwanych Emu Fields, w październiku 1953 roku.
Próby w ramach Operacji Totem były następstwem Operacji Hurricane, która była pierwszym
brytyjskim testem bomby atomowej, do którego doszło rok wcześniej na wyspach Montebello.
Głównym celem Operacji Totem było określenie, ile można do bomby atomowej upchać Plutonu-240. Jako zadanie poboczne, przy okazji Brytyjczycy przeprowadzili serię 5 prób podkrytycznych, nazwanych „Kittens”, czyli po polsku: Kocięta. Kocięta nie miały być wybuchem atomowym, tylko miały przetestować konwencjonalne materiały wybuchowe, takie jak polon-210, beryl, i uran naturalny, do zbadania działania inicjatorów neutronowych.
Brytyjczycy przy okazji operacji Totem, postanowili sprawdzić, jak spisał by się ich najnowszy czołg podstawowy, czyli Centurion Mk.3, w wypadku znalezienia się w obszarze rażonym bombą atomową.
Wybór padł na czołg Centurion Mk.3 o numerze seryjnym 169041, który został wyprodukowany w 1951 roku, a w 1952 roku sprzedany dla armii Australii. Centurion 169041 w armii Australii pełnił głównie rolę szkoleniową, dla załóg czołgów w Puckapunyal (dzisiaj znajduje się tam muzeum pancerne).
Nie było niczym nowym, że wykorzystywano stary, zużyty sprzęt wojskowy, który umieszczano w różnych odległościach od strefy zero, w celu obserwacji poziomu zniszczeń. Aczkolwiek, jak wspomniałem wyżej, Brytyjczycy dostrzegli okazję, aby przetestować ich najnowszy czołg, i sprawdzić, jak się spiszę
w wypadku wybuchu bomby atomowej w jego okolicy. Było to szczególnie ważne, ponieważ początkowe napięcia Zimnowojenne wzrosły krytycznie, kiedy to ZSRR w sierpniu 1949 roku przeprowadziło próbę swojej pierwszej bomby atomowej na poligonie w Kazachstanie, i konflikt z użyciem broni atomowej wydawał się nieunikniony.
Podróż tam i z powrotem
Tak więc przed testami z operacji Totem, w 53 roku, przyszedł nowy zestaw rozkazów dotyczących naszego centuriona 169041. Mianowicie, czołg ten, który miał niecałe 500 mil na liczniku, miał zostać przeniesiony na poligon testowy Woomera, gdzie miał wziąć udział w teście atomowym w ramach operacji Totem.
Sama podróż Centuriona 169041 na miejsce testu zasługuje na osobny akapit, ponieważ była bardzo wymagająca.
Nasz Centurion został załadowany na pociąg, i pojechał do najbliższej miejscu docelowemu stacji kolejowej. Jednak, poligon na którym miał się odbyć test, a tym bardziej strefa zero, była oczywiście bardzo daleko. Tak więc, Czołg załadowany został na przyczepę, po czym ruszył w kilkuset kilometrową podróż do wyznaczonego na testy poligonu.
Aczkolwiek, miejsce wyznaczone na strefę zero, było tak odległym i tak dzikim terenem, że wielokrotnie czołg musiał zjeżdżać z przyczepy, aby przeciągnąć ciągnik razem z przyczepą po wyjątkowo trudnym terenie, po czym był z powrotem ładowany na pakę i cały konwój jechał dalej.
Centurion 169041 w drodze do planowanej strefy zero ➡️
Teren był tak trudny, że na ostatnie 270 kilometrów, kompletnie zrezygnowano z przyczepy, a czołg pojechał na miejsce testu o własnych siłach. Po dotarciu na miejsce, Centurion 169041 został załadowany amunicją, zatankowany do pełna, oraz wypełniony wszelkiego rodzaju dostępnymi wtedy czujnikami. W miejsca załogi ustawiono manekiny. Czołg znajdował się 457 metrów od planowanej strefy zero, i był gotowy do testu. (Do detonacji bomby miało dojść na wieży, którą widać na zdjęciu przed czołgiem. Patrz zdjęcie niżej)
15 października 1953 roku czołg Centurion, o numerze seryjnym 169041 został uruchomiony. Odpalono główny silnik, jak również generator pomocniczy. Aktywowano wszystkie systemy, a włazy zamknięto. Załoga obsługująca naszego Centuriona następnie oddaliła się na bezpieczną odległość, i czekano już tylko na detonację bomby atomowej.
Bomba Totem 1 wybuchła z mocą około 9 kiloton. Dla porównania, bomba zrzucona na Hiroszimę miała moc około 15 kiloton.
Centurion o numerze seryjnym 169041 w momencie kontaktu z falą uderzeniową cofnął się o półtora metra. Boczne płyty zostały kompletnie zerwane, i ich części zostały znalezione nawet do 180 metrów za czołgiem.
Elementy czołgu znajdujące się na zewnątrz, zostały powyginane i poobijane, a każda mniejsza część, jak na przykład anteny, zostały po prostu z czołgu zmiecione. Pokrycia materiałowe na czołgu zostały kompletnie spalone, a wszystkie włazy czołgowe zostały otwarte na oścież. Również klapy pokrywające pokład silnika zostały otwarte przez siłę wybuchu.
Sam front czołgu, skierowany w stronę wybuchu bomby atomowej, został kompletnie wypiaskowany do gołej blachy, a wszelaka optyka została po prostu zniszczona. Co ciekawe, silnik, który chodził w trakcie detonacji, kiedy dotarła do tego czołgu załoga, był wyłączony. Ale jak się później okazało, wybuch nie zgasił silnika, a był on wyłączony, ponieważ po prostu zabrakło mu paliwa.
Trzy dni po detonacji bomby Totem 1, do czołgu Centurion 169041 dotarli ludzie z jego obsługi. Po oględzinach zniszczeń, i wykonaniu zdjęć, czołg ten został na miejscu zatankowany, i odpalony, po czym ruszył o własnych siłach z powrotem w stronę poligonu Woomera.
W trasie powrotnej, nasz centurion ciągnął jeszcze 2 przyczepy ze sprzętem, ale w końcu doszło do krytycznej awarii silnika, i czołg stanął w miejscu. Szybko zorganizowano dla niego jakąkolwiek przyczepę, która nie była przystosowana do przewożenia czołgu (Zdjęcie poniżej), ale po paru rozwalonych oponach w przyczepie, i szybkiej ich wymianie, nasz centurion dotarł w końcu do poligonu Woomera.
I teraz bardzo ważna sprawa, nad którą zresztą na pewno się zastanawialiście. Dopiero na poligonie Woomera czołg ten został odkażony. Tak jest. Załoga, która wskoczyła do czołgu, który na pewno był radioaktywny po świeżo zdetonowanej bombie atomowej, nie dostała żadnych kombinezonów ochronnych. Dopiero urzędnicy poligonu Woomera poprosili o jego przeparkowanie gdzieś z dala od wszystkich, w obawie przed potencjalnym promieniowaniem.
Dopiero na poligonie Woomera, tak jak wspomniałem, Centurion 169041 został odkażony, i sprawdzony pod kątem radioaktywności. Co prawda okazało się, że trochę „świeci”, ale nic bardzo groźnego, bo dzięki grubemu pancerzowi Centuriona, większość radioaktywnego pyłu oraz cząsteczek z wybuchu została zatrzymana na zewnątrz. Po sprawdzeniu odczytów z czujników wewnątrz czołgu, oceniono, że jego załoga na 100% nie przeżyła by wybuchu.
Nie tylko na lądzie
Jako ciekawostkę należy tutaj wspomnieć, iż czołg Centurion 169041 nie był jedynym testowanym pojazdem, chociaż drugi pojazd miał tylko sprawdzić, co dzieje się w chmurze po wybuchu.
6 minut po wybuchu w atomowego grzyba wleciał pilot Geoffrey Dhenin, w bombowcu Canberra. Na celu miało to sprawdzenie, jak latało by się w takiej chmurze, jaki wpływ miała ona na samolot, i potencjalnie na samoloty cywilne, oraz oczywiście bombowiec Canberra wyposażony był w pokaźne grono czujników wszelkiej maści, aby sprawdzić co w takiej chmurze w ogóle jest, oraz jak taki opad radioaktywny z takiej chmury wpłynął by na komercyjny ruch lotniczy.
Pilot Geoffrey Dhenin później opisał swoje doświadczenie jako:
„Kolor chmury był ciemno czerwono brązowy, a tuż przed naszym wylotem z chmury, siły oddziałowujące na powierzchnie sterowe były tak mocne, że już myślałem, że zaraz stracę kontrolę nad samolotem”
Zastanawiacie się pewnie, jak w przypadku załogi, która wskoczyła do Centuriona 169041, jak taki przelot przez radioaktywną chmurę wpłynął na pilota Geoffreya Dhenin’a oraz jego załogę.
Tak więc przed wylotem, główny brytyjski naukowiec nuklearny, William Penney, powiedział Dheninowi, że załogi samolotów były narażone na dawki promieniowania przekraczające dopuszczalny poziom. Mimo, że mieli wykonać to samo zadanie w ramach Totem 2 w ciągu dwóch tygodni, załoga została wycofana, a Penney powiedział Dheninowi
„Idź do domu, chłopcze. Zrobiłeś już wystarczająco dużo. Nie mogę zezwolić na coś takiego po raz drugi.”
William Penney później stanowczo odrzucił zarzuty o zagrożeniu dla pilotów, mówiąc Komisji Królewskiej w 1984 roku:
„Fakt, że załoga RAF Canberra otrzymała znaczne dawki promieniowania w wyniku ich wczesnego przejścia przez chmurę został mi zgłoszony. Nie uważałem tego za bardzo poważne, gdyż była to dawka trafiająca się raz w życiu.”
Chmura po wybuchu bomby Totem 1 (Zdjęcie) utrzymała się na niebie około 24 godzin, z powodu warunków atmosferycznych, i co ciekawe, została zauważona przez pasażerów samolotu który przelatywał nad Oodnadatt’ą, czyli około 450 kilometrów dalej. Dla porównania, to mniej więcej tyle, co z Krakowa do Bydgoszczy.
„Emerytura” na froncie
Wracając do naszego Centuriona 169041, wydawać by się mogło, czołg taki normalnie poszedł by na złomowisko, albo został by zakopany w betonowej trumnie. Aczkolwiek, po odkażeniu, został on przetransportowany z powrotem do Puckapunyal, po czym zainstalowano w nim nowy silnik, i dalej służył jako pojazd szkoleniowy i holowniczy dla nowych załóg.
Po pewnym czasie, w okolicy 1960 roku postanowiono zmodernizować go do standardu Mark 5, i w takiej formie czołg ten przez następne 8 lat służył dalej jako pojazd szkoleniowy. W 1968 roku, postanowiono podnieść go do standardu Mark 5/1. Kiedy w 1968 roku Australia zdecydowała się wysyłać szwadron centurionów do Wietnamu, nasz centurion 169041 znalazł się wśród nich.
Po dotarciu do Wietnamu, czołg Centurion 169041 został przypisany do dywizjonu C, pierwszego pułku pancernego. Jako część Dywizjonu 'C’, 1 Pułku Pancernego, Centurion 169041 znalazł się w Nui-Dat Combat Base na początku 1968 roku, gdzie został czołgiem kaprala oddziału ze znakiem wywoławczym 24C.
Wydawać by się mogło, że z taką rolą czołg ten będzie bardziej bezpieczny, może bardziej z tyłu, ale nic bardziej mylnego. W maju tego samego roku cała Eskadra „C” została wysłana na odległość 120 km do bazy Coral, gdzie 169041 i jego towarzysze zaangażowali się w zacięte walki podczas bitwy o Coral-Balmoral.
Przez tydzień dywizjon pomagał odpierać zaciekłe ataki Ludowej Armii Wietnamu, znanej też jako NVA, na teren bazy, a także brał udział w kilku kontratakach na pozycje wroga, gdzie siła ognia Centurionów była kluczowa dla wysiłków australijskiej piechoty w pokonywaniu przeciwników.
Podczas tej bitwy i kolejnych operacji australijskie Centuriony zostały wielokrotnie trafione pociskami RPG-2 (Zdjęcie), ale gruby pancerz czołgów zapobiegał poważnym uszkodzeniom. A przynajmniej tak mogło by się wydawać.
Ponieważ w maju 69′ roku, nasz Centurion 169041 został trafiony z pocisku RPG-7, który przebił przedział bojowy, i ranił większość załogi, z której jeden członek musiał być ewakuowany.
Aczkolwiek, sam Centurion 169041 mimo odniesionych uszkodzeń, był dalej zdolny do kontynuowania walki, co też uczyniła jego załoga, oprócz jednego ewakuowanego członka.
Tutaj o skuteczności Centurionów mogą poświadczyć relacje amerykańskich obserwatorów, którzy na widok wielokrotnie trafionych Centurionów, mimo odniesionych uszkodzeń dalej nadawały się do walki, i nie były wycofywane, byli po prostu zdumieni.
Koniec długiej warty
Jeszcze jako ciekawostkę dodam, że w trakcie całego okresu służby Centurionów w Wietnamie, tylko dwóch załogantów zostało zabitych w trakcie akcji.
Po wycofaniu się Australijczyków z Wietnamu, Centurion 169041 po powrocie do domu został umieszczony w magazynie. Po paru generalnych remontach i ulepszeniach, Wrócił on do służby w pierwszym regimencie pancernym w Puckapunyal.
Nasz centurion, jak i jego bracia, służyli w armii Australii aż do listopada 1976 roku, kiedy zostały wycofane do rezerwy, po zakupie przez Australię czołgów Leopard 1. Resztę swojej aktywnej służby nasz Centurion 169041 przebimbał jako strażnik placu defiladowego podczas uroczystych przeglądów pancernych. Można by powiedzieć, że przeszedł w końcu na zasłużoną emeryturę, i mógł odpocząć.
Dzisiaj znajduje się on w Robertson Barracks, gdzie jest wystawiony w bazie w Edinburgu.
Do dzisiaj jest to jedyny pojazd pancerny na świecie, który wziął udział w aktywnej walce po przeżyciu bliskiego spotkania z bombą atomową.